Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 19 listopada 2012

Sparta czeka na seta

Siatkarki Sparty po ośmiu kolejkach I ligi zajmują w tabeli pierwszej ligi ostatnie miejsce z zerowym dorobkiem punktowym. Patrząc na tabelę w oczy razi także wielkie zero po stronie zdobytych setów...a raczej tych nie zdobytych. Spartankom przełamać nie udało się także w niedzielnym meczu z Wisłą Kraków. Mecz trwał nie wiele ponad godzinę i tradycyjnie już został przegrany 0:3. Jak długo trwać będzie ta fatalna passa?

Pierwszy set gospodynie zaczęły bardzo dobrze. Spartanki choć nie są faworytkami w żadnym meczu to utrzymywały kontakt z rywalkami, które przed tym meczem były o 6 miejsc w tabeli wyżej i miały 13 punktów więcej. Wyrównany mecz otrzymywał się do stanu 7:8. Następnie zespół z Krakowa blokiem zdobył punk na 7:9. Na to jeszcze Sparta potrafiła odpowiedzieć bardzo ładnym i mocnym atakiem ale zespół przyjezdny załapał się na pociąg na pośpieszny a Sparta nie miała tyle farta i jechała osobowym. Ostatecznie skończyło się na 14:25. 
Więcej emocji było w drugiej części gry. Tu już wydawało się, że pierwszy set w tym sezonie padnie łupem Spartanek. Gospodynie raz po raz wysuwały się na prowadzenie 7:5 i 8:7. Niestety miały też miały błędy w przyjęciu piłki lub w komunikacji przez co od wyniku 10:10 set był wyrównany. Co prawda stołeczny zespół następnie stracił trzy punkty do Wisły ale potrafił je odrobić. Do tego "Biała Gwiazda" popełniła błąd przy zagrywce i zrobiło się po 15:15. Dobre zawody rozgrywała Magdalena Gryko, która punktowała rywalki. Niestety mecze oraz sety wygrywa się w końcówce. Od wyniku 21:21 góra była Wisła, która drugą zaciętą partię zwyciężyła 22:25. 
Trzeci set wydawał się być formalnością, bo gospodynie wszystko co miały najlepsze tego dnia już zaprezentowały. Sparta co prawda raz wyszła na prowadzenie (4:3), ale to było na tyle. Były trener Sparty - Marcin Wojtowicz (a obecny trener Wisły) oraz była zawodniczka Ewa Śliwińska nie dali najmniejszych szans swojemu byłemu klubowi, zwyciężając trzecią partię 17:25.
Dla Sparty najważniejsze mecze będą dopiero w marcu przyszłego roku, dobrze byłoby zdobyć w końcu jakieś punkty, bo inaczej wtedy się przychodzi na treningi i z większa pewnością gra. Następny mecz przed Spartankami ze Stalą Mielec. Zespołem  który w siedmiu kolejkach zdobył jeden punkt i ma na koncie 6 setów. Jest to przedostatnia drużyna ligi. Jeśli nie przełamać się z nimi to z kim?  

P.S Jeszcze dwie obserwacje z wczorajszego meczu:
1. Zygmunt Chajzer jako spiker może pomoże przyciągnąć media na mecze Sparty.
2. Jak to jest, że więcej jest sympatyków siatkówki gości niż gospodarzy na meczach w Warszawie, są głośniejsi i lepiej zorganizowani?

Sparta Warszawa - AGH Galeco Wisła Kraków 0:3 ( 14:25, 22:25, 17:25) 

Po meczu  z Markiem Hertelem ( trenerem Sparty Warszawa)  

R.Z.: Panie trenerze jaki nastrój panuje w zespole?Czy po tylu porażkach zawodniczki jadąc na mecz nie kładą głowy pod topór i z góry zakładają porażkę? Jeśli mecz jest o 15.30 to nie mówią, że mamo wrócę na obiad za półtorej godziny, bo wszystko co nie zrobimy i tak skończy się 0:3. 

M.H.: Ja myślę, że po porażce zawsze gdzieś w głowie zostaje uraz. Jak jest walka, tak jak dziewczyny pokazały w drugim secie to niestety pojawiły się proste błędy w końcówce meczu to znów ta psychika siada. Nie da się ukryć, że jest nam potrzebny co najmniej set a nie mówię już o meczu. Ta pierwsza liga rzeczywiście bardzo wyrównana. Musimy być cały czas zmobilizowani. Istnieje cały czas obawa, że moje zawodniczki w podświadomości mają to, że mogą przegrać... znów mogą przegrać. 

R.Z.: Przed wami mecz ze Stalą Mielec czyli przedostatnią drużyną w I lidze. To chyba najlepsza ekipa na przełamanie?
M.H.: Ja już kolejny mecz liczę, że nam się uda. Tu jak kibice widzieli w drugim secie zabrakło nam niewiele. Gdybyśmy to wygrali mogło by być różnie bo może byśmy dostali większej werwy, bo wiadomo zwycięstwo buduje... Co do Stali to zgadzam się, że jeśli nie wygrywać z kimś kto dopiero "ugrywa" punkt lub set to gdzie wygrywać?! Dlatego będziemy się maksymalnie mobilizować i trenować nad tymi rzeczami nad którymi mimo, że pracujemy to cały czas nam kuleją. Wiadomo, że przy złym przyjęciu zagrywki nie możemy wyprowadzić skutecznego ataku.To są takie nie wymuszone błędy. 

R.Z.: Myślał Pan już co zrobić w przerwie po pierwszej rundzie, kiedy na waszym koncie nadal będzie zero? 
M.H.: Czynimy starania w sprawie jakiś wzmocnień. Są to trudne rozmowy, bo wszystko opiera się o jakieś pieniądze. Pojawiają się jednak możliwości wzmocnień. Jednak ja patrze na to nad czym aktualnie pracuje, staram się maksymalnie koncertować i pracować na przyjęciem bo to jest nasz newralgiczny punkt. 

 


  


wtorek, 13 listopada 2012

Igrzyska studentów pierwszego roku

Za nami 49 Varsoviada czyli Igrzyska studentów pierwszego roku. Ta impreza sportowa tym różni się od innych tym, że można w niej wziąć udział tylko raz w życiu będąc właśnie świeżo upieczonym studentem. Kolejną ciekawą obserwacją jest to, iż mimo mniejszej liczby studentów frekwencja z roku na rok utrzymuje się na poziomie tysiąca uczestników. Rywalizowali oni w siedmiu konkurencjach (koszykówce, siatkówce, piłce nożnej, pływaniu, ergometrze wioślarskim, tenisie stołowym oraz biegach przełajowych). Wszystko rozgrywało się na gościnnych terenach AWF.

W zawodach głównie udział biorą uczelnie państwowe jak Uniwersytet Warszawski, Politechnika Warszawska, AWF, SGH, czy SGGW chociaż swoich zawodników wystawiła także i prywatne uczelnie jak np. Akademia Leona Koźmińskiego (faworyci i zwycięzcy turnieju koszykarskiego wśród kobiet, wśród mężczyzn górą był AWF!) Tradycyjnie największą popularnością cieszyła się piłka nożna (którą zwyciężyła Akademia Obrony Narodowej). Najbardziej emocjonująca była siatkówka w której wśród pań wygrały zawodniczki AWF a wśród mężczyzn "Inżynierowie" z PW. Chociaż nie ma co ukrywać, że poziom sportowy był bardzo wysoki to liczyła się sama rywalizacja.Dodatkowo wydaje się, że kolejną wartością tej imprezy jest możliwość poznania się żaków z różnych szkół. "Mamy dużo studentów, którzy przyjeżdżają uczyć się do Polski" - powiedział Rafał Jachimiak z AZS Warszawa organizatora Varsoviady. "Są to osoby głównie z Europy Wschodniej, często ciężko wymówić nazwisko zawodnika ale to dobrze, że Ci którzy tu przyjeżdżają znajdują także inny sposób na życie, czyli biorą udział w zawodach".
Również klimat panujący na "Varsoviadzie" jest czymś szczególnym. Impreza, która miała już 49 edycji przepuściła przez tryby swojej rywalizacji kilka pokoleń ludzi, którzy wciąż są zaangażowani w sport akademicki. "Podczas zawodów rozmawiałem z trenerem lekkiej atletyki, który startował w Varsoviadzie na początku lat 70-tych jeszcze na Agrykoli" - mówi Rafał Jachimiak współorganizator Varsoviady - "Zajął wtedy pierwsze albo drugie miejsce w biegach i bardzo miło to wspominał. Często ludzie, którzy kiedyś startowali przychodzą tutaj żeby na pomóc w organizowaniu kolejnych edycji albo po prostu żeby popatrzeć jak inni startują, niektórzy trenerzy też tu brali udział- jest to bardzo fajne"
Podczas 49 edycji turnieju, Wyższa Szkoła Menedżerska w turnieju siatkarskim chciała ominąć przepis mówiący o tym, że grać mogą tylko studenci pierwszego roku. Po weryfikacji organizatorzy doszli do tego, że jeden z "Menedżerów" grał już w Akademickich Mistrzostwach Polski, nie mógł być więc być studentem pierwszego roku. Ucierpiał na tym cały zespół, gdyż wszystkie mecze zweryfikowano jako walkower. Na szczęście był to tylko incydent ale i zarazem przestroga dla tych, którzy chcą kombinować.
Za rok 50 edycja, AZS zapewnia że dba o to żeby nie wpaść w rutynę i planuje coś specjalnego na jubileuszową Varsoviade.  




  

niedziela, 11 listopada 2012

"Warszawskie rugby dalej szuka dna"- wywiad z Krzysztofem Folcem

Gdzieś z boku wielkich obchodów związanych z obchodami Święta Niepodległości rozegrano "Turniej Niepodległości" w rugby siedmioosobowym. Miejscem zmagań było boisko AWF. Do rywalizacji stanęły dwie młodzieżowe reprezentacje Polski, AZS AWF, Skra, AZS Politechnika Warszawska oraz Orkan Sochaczew. Do tego derbowy pojedynki rozegrały panie z Laidis Frogs oraz Syrenki Warszawa. Wśród Panów zwyciężyła Reprezentacja Polski, która pokonała Orkan 29-19. Dwumecz Pań zwyciężyły Syrenki. Zapraszam na wywiad z trenerem Krzysztofem Folcem- trenerem reprezentacji Polski, byłym zawodnikiem AZS AWF i byłym trenerem klubu z Bielan.

R.Z.:  To już rugbowe ostatki w naszym kraju. Jakby trener ocenił poziom turnieju i poziom jaki zaprezentowała Pana reprezentacja? 

K.F.: Ostatki, ale jeszcze jedziemy za dwa tygodnie na turniej do Kiszyniowa. Dlatego specjalnie nikogo nie powołałem z Orkana Sochaczew, żeby chłopaków mieć na oku. Trochę tak się śmialiśmy, że więcej reprezentantów mieliśmy w Orkanie i tam mieli więcej czasu żeby pograć, bo tu wielu zawodników po wczorajszej ligowej kolejce nie dojechało. Wiadomo logistyczne problemy. Co do drużyn to grały na niezłym krajowym poziomie. Z turnieju jestem zadowolony, była piękna pogoda, chłopaki pograli i zdobyli kolejne doświadczenie przed następnymi grami.

R.Z.: Warszawskie zespoły wypadły słabo. AZS AWF ostatnie miejsce z kompletem porażek, przed nimi Skra. Czy to jest obraz tego czym aktualnie stołeczne rugby dysponuje? 

K.F.: Niestety wydaje mi się, że warszawskie rugby dalej szuka dna i dalej go nie osiągnęło. Od trzech lat jest na równi pochyłej. AZS AWF zajmuje ostatnie miejsce wszędzie gdzie gra i to dostaje jakieś łomoty! To trzeba powiedzieć uczciwie , bo to nie są porażki minimalne tylko łomoty przeważnie do zera. Boleje nad tym strasznie, bo jestem z tym klubem związany emocjonalnie i ciężko mi o tym mówić. Co do Skry to ma swoje problemy ale gra na pewnym poziomie od kilku lat i oni na szczęście nie obniżają swojego pułapu. Podczas turnieju nieszczęśliwie przegrali z Orkanem, bo prowadzili i więcej mieli z gry ale posiadali miej doświadczony zespół... więc mały plusik dla Skry. Natomiast AZS niestety jak zwykle...

R.Z.: Jest pan zaangażowany w projekt Legia rugby. W czerwcu było głośno w sprawie powstanie zespołu. Ostatecznie jednak nie zgłosiliście się do ligi. Na jakim etapie teraz jest drużyna rugby Legii? 

K.F.: Niestety wszystko toczy się "pomalutku" muszę powiedzieć. Myślałem, że będzie większa energia, większy zapał. Ja ten zapał mam. Powiedziałem, że stworzę tam jedną drużynę kadetów natomiast postawiłem warunek, że oni muszą stworzyć jeszcze dwie drużyny młodzieżowe. Wtedy pracowalibyśmy z trzema rocznikami, bo jeśli chcemy odbudować warszawskie rugby to inwestycja w młodzież to jedyna droga. We wtorek mamy spotkanie z burmistrzem Bemowa tam mamy mieć udostępnione boisko dla rugbystów Legii. Myślę, że Legia jest marką w Warszawie i tym możemy tą młodzież przyciągnąć. Jeśli pojawi się masa to my postaramy się z niej zrobić jakość. Tylko, że jest to program na lata. 


  




sobota, 10 listopada 2012

"Wszystko jest fajne do momentu..." - wywiad z Grzegorzem Machnackim trenerem MUKS Praga

Boisko przy Kawęczyńskiej na Szmulkach pełne jesiennego słońca. Na sztucznej trawie toczy się się mecz I ligi kobiet pomiędzy: MUKS Praga ( białe stroje) i Sztormem Gdynia. Zespół z Trójmiasta tak jak ma to w nazwie, przywiózł ze sobą ostry wiatr... chyba 10 w skali Beauforta. Która jest minuta meczu można sprawić patrząc w górę na zegar umieszczony na Bazylice Najświętszego Serca Jezusowego. Na placu gry dużo zaangażowania, walki i  krzyku, po udanych i nie udanych zagraniach. Sędzina gwiżdże w sobotnie przed południe po raz ostatni. Zarazem jest to ostatni ligowy mecz rundy jesiennej. Jest wynik 0:0. Gospodynie czują większy niedosyt. Zapraszam na wywiad z trenerem "Prażanek" - Grzegorzem Machnackim.   

R.Z.: Panie Trenerze gdybyśmy ten mecz mieli opisać jako spektakl i podzielili na dwa akty. To jakby pan ocenił poszczególne części i która odsłona przedstawienia była ciekawsza? 

G.M.: W pierwszej części moje zawodniczki nie mogły przyzwyczaić się do warunków jakie panowały. Wiatr, który tu dość mocno momentami wiał sprawił, że dziewczyny nie umiały się w tym odnaleźć. Było dużo niecelnych podać, dużo niedokładnych zagrań z którymi nie mogliśmy sobie poradzić. Sztorm natomiast lepiej wykorzystał te warunki. W drugiej połowie natomiast złapaliśmy już... ten wiatr w żagle i nasza gra była zdecydowanie lepsza. Stożyliśmy sobie kilka dogodnych sytuacji ale niestety nie potrafiliśmy ich wykorzystać. 

R.Z.: Dopisujecie sobie 1 punkt, po 9. meczach macie ich 14. na koncie. Pana zespół zajmuje obecnie trzecie miejsce w I lidze grupie północnej. Taki wynik zadowala klub? 

G.M.: Na ten sezon postawiliśmy sobie za cel żeby zespół spokojnie utrzymał się w lidze.W naszej grupie tabela jest mocno spłaszczona i wszystko może się zdarzyć ( między 8 miejscem a 3 miejscem są 3 punkty różnicy - przyp. R.Z). Jedynym faworytem jest Zagłębie Lubin - które jest mocnym, poukładanym zespołem i najprawdopodobniej poradzi sobie w naszej grupie.

R.Z.: Na trybunach siedziało zaledwie kilkanaście osób. Jakby Pan przedstawił swoja drużynę większej grupie kibiców. 

G.M.: Mamy bardzo młody zespół taki mix młodości z młodością. Najbardziej doświadczone zawodniczki, które jeszcze pamiętają czasy starej ekipy gdy Praga grała w Ekstraklasie to:  Magdalena Zduńczyk i Angelika Markowska. "Najstarsza" w moim zespole jest Angelika rocznik 86. W tej chwili zespół jest młody i jest cały czas odmładzany. Bazujemy na wychowankach, bo nie stać klubu na to żeby sprowadzać zawodniczki i je tu utrzymywać. Tak jak wspomniałem bazujemy na naszych zawodniczkach ale wszystko jest fajne do momentu do kiedy się uczą, bo potem trzeba iść do pracy i brakuje miejsca na sport. Na szczęście u nas w klubie praca z młodzieżą wygląda bardzo dobrze, osiągamy sukcesy tylko problem się zaczyna kiedy dochodzimy do wieku seniora.

R.Z.: Męska pierwsza liga w nie których klubach co do treningów nie różni się od Ekstraklasy. Zajęcia 5 razy w tygodniu, wyjazd na mecz w sobota- niedziela. Z jakimi problemami na co dzień musi mierzyć się MUKS Praga? 

G.M.: O jednym już wspomnieliśmy czyli, że dziewczyny często stoją przed dylematem czy wybrać piłkę czy prace. Drugi problem to ten iż nie mamy własnego boiska i musimy go wynajmować na treningi 3 razy w tygodniu. Jeśli chcielibyśmy dostosować zajęcia do zespołu to nie jesteśmy w stanie, bo mamy sztywne godziny i jeśli, któraś zawodniczka ma szkołę w tym momencie to wiadomo, że wybierze lekcje. 

R.Z.: Nie dawno były wybory w PZPN. Czy myśli Pan, że kobieca piłka po tych zmianach zostanie lepiej traktowana w związku? Jakiś międzynarodowy turniej kobiet w Polsce miałby szanse się odbyć. Żeby kibice znali więcej zespołów niż Medyka Konin i...

G.M.: ...Unie Racibórz ( śmiech). Liczymy tak jak wszyscy, że te zmiany pójdą na plus. Wierzymy, że te furtki szerzej nam się szerzej się otworzą. Piłka nożna kobiet staja się coraz bardziej popularna wśród najmłodszych. To nie jest już taki ewenement tak jak 11 lat temu, kiedy widzieliśmy dziewczynę grającą w piłkę na podwórku.My jeździmy po różnych turniejach i obserwujemy i jeśli któraś chce grać w piłkę wtedy nie ma problemy... przychodzą i grają.   

  

    
      

 


poniedziałek, 5 listopada 2012

"Akademia produkuje,kształci,szlifuje" - wywiad z Marcinem Wojciechowskim z Akademii Artura Siódmiaka

W Warszawie Artur Siódmiak jeden z najbardziej znanych polskich piłkarzy ręcznych rozpoczął serię swoich Camp'ów, które promować mają piłkę ręczną i "Akademię Siódmiaka". Trzeba przyznać, że inauguracja przebiegła z dużym rozmachem, zainteresowanie ze strony dzieci mimo długiego weekendu dopisało, no i do tego sam Torwar nie jest tak łatwo wynająć. Ponieważ jak najbardziej jestem za tym żeby gwiazdy promowały sport wśród dzieci to jednak sceptycznie podchodzę do prywatnych szkółek. W Warszawie jest Agrykola, Warszawianka, AWF - tam powinni być zapraszani byli zawodnicy, tam powinni pomagać wykuwać talenty. Teraz jednak każdy może otworzyć swoją szkółkę i o ile Artur Siódmiak ma doświadczenie taki to pan "Szczypiorniakowski" też może założyć szkółkę, zbierać wpisowe od rodziców i mając mgliste pojęcie o piłce ręcznej nie nauczyć ich niczego. Swoje wszystkie wątpliwości postanowiłem rozwiać w rozmowie z Marcinem Wojciechowskim z Akademii Artura Siódmiaka, który jest jakby prawą ręką "Siudyma". Zapraszam.

R.Z.: Całą historię trzeba zacząć od początku. Jak wyglądało rozpoczęcie pana współpracy z Arturem Siódmiakiem? 

M.W.: Cztery miesiące temu Artur wrócił z Niemiec, gdzie skończył karierę zawodniczą. Co prawda jeszcze nie oficjalnie, bo oficjalna część jeszcze się odbędzie, już nie długo będzie o tym można usłyszeć, gdyż to będzie duże wydarzenie w którym weźmie udział kilku znakomitych sportowców nie tylko z piłki ręcznej i nie tylko z Polski. Po jego powrocie, długo rozmawialiśmy o tym, że po zakończeniu kariery wielu sportowców gaśnie razem topnieniem parafiny w tej świecy. Artur mi powiedział, że wiele się u niego wydarzyło kiedy był zawodnikiem, kiedy drużyna Wenty to wszystko zdobywała, potem pomyślał o tym, że drużyna się dewaluuje, każdy zaczął robić swoje, ekipa się rozczłonkowała po klubach nie tylko polskich ale i zagranicznych a Polacy mają jeszcze gęsią skórkę kiedy myślą co się działo w ramach tej ekipy. I powiedział, że zawodniczo przychodzi taki czas kiedy trzeba powiedzieć dość ale nie odwieszę koszulki i butów na kołku. Przyjrzał się systemom szkolenia dzieci w Niemczech i Norwegii, bo tak na prawdę najmłodsi są solą i oni będą stanowić o kadrze za kilka lat. Powiedział mi wtedy, że ma ogromny problem wprowadzić taki program, żebyśmy bawili się w piłkę ręczną. Żeby tak 20-30 procent czasu to piłka ręczna a reszta to zabawa- ćwiczenia ogólnorozwojowe. Chcielibyśmy to wprowadzać od 7,8 roku życia, tak żeby młody człowiek, kiedy już dojdą jakieś elementy gry na lekcji WF czy w sekcji nie miał z tym problemu, gdyż jest obyty z piłką. Ponieważ sam jestem pedagogiem uznałem ten pomysł za bardzo atrakcyjny. Widząc to jakie zamieszanie medialne jest wokół Artura może być tylko dobrze. Jego popularność, energia, i bycie tzw. trendy to jest to co trawi społeczeństwo w dobie facebooka, kolorowych naklejek itd. Imprezy same w sobie nie są już atrakcyjne. Musi tam być jakiś lep. W cudzysłowie takim lepem może być ktoś kto osiągnął bardzo wiele w sporcie jak Artur Siódmiak i możemy go przemycać jak np. sok z warzyw dzieciom które nie lubią marchewki i selera ale jeśli dodamy tam słodkiego jabłka to już jest lepiej. Wiem o czym mówię, bo sam to praktykuję z synem (śmiech). Artur jest pewną wartością w której przemycamy piłkę ręczną która była kiedyś tak popularna jak piłka nożna. Szczypiorniak był kiedyś wszędzie, na ulicach, na drzwiach garażu. W Gdańsku, gdzie była Spójnia i Wybrzeże to było ogromnie popularne, teraz śmiem twierdzić, że w wielu szkołach nie ma piłki ręcznej. Widzę też co się dzieje na wielu AWF gdzie piłka ręczna jest bo jest.  Pierwsze sukcesy tego Campu już mamy bo dzieci są tak szczęśliwe, że rodzice pytają gdzie można zapisać ich dzieci. One pójdą do szkoły za autografem do szkoły, ze wspólnym zdjęciem z Arturem, pochwalą się kolegom. Wydaje mi się, że Campami trzeba budować popularyzację piłki ręcznej, wspierać to w poszczególnych miastach działaniami Akademii, tak żeby się zainteresowały i przychodziły na systematyczne zajęcia a później żeby zawodnicy mogą przejść do innego klubu tak jak są szkółki piłkarskie Legii, Lechii czy jakiegokolwiek zespołu z Ekstraklasy, który ma młodzieżówkę i w końcu trafić do kadry.

R.Z.: Wspomniał Pan o klubach, czy to nie jest jakaś wada systemu, który panuje w Polsce, że teraz każdy może otworzyć sobie szkółkę i po swojemu prowadzić zajęcia? Czy nie powinno być tak, że jest jeden system szkolenia w Polsce, bo jeśli w Akademii zaczniecie idąc dobrym tropem uczyć dzieci podstaw czyli poruszania się po boisku i techniki a wieku 12 lat trafi do klubu Beta, gdzie trener postawi na siłe to może się wszystko rozmyć. Czy jest miejsce w Polsce na Akademie i na starsze kluby jak Agrykola?

M.W.: Kluby w naszym kraju robią bardzo dobrą robotę, ale potrzebne są dwie warstwy. Artura Siódmiaka potencjał, który ma zachęcać małe dzieci, do tego żeby były z piłką "za pan brat", ona jest taka miękka, zabawka. Przychodzą na zajęcia, Artur kończy z nimi określony etap działalności do 12 roku życia. Potem przechodzą w sport kwalifikowany ale wchodzą tam przygotowane. Ale będzie to dzieciak wyposażony w elementarne umiejętności, żeby rozpocząć trening. Oczywiście dziś nie wiemy jeszcze w którym kierunku jeszcze to pójdzie. Na pewno jest dziura, od tego momentu kiedy zdobywa takich umiejętności jak zręczność, celność, zwinność, skoczność i nic się z tym nie dzieje ale już można się bawić z piłką. Kształtować określone cechy motoryczne , warto już myśleć o profilowaniu dzieciaka, pod względem szybkości, masy mięśniowej, korpulentny i próbować go w zależności przestawiać. W mojej ocenie pomysł Artura ma szanse zastosowania jako wypełnienie pewnej luki w systemie szkolenia.   

R.Z. Wiemy że trenować tu będą dzieci w wieku 8-12 lat. A jak prowadzone rozgrywki? Czy będą mecze rozgrywane z innymi warszawskimi zespołami, czy pojedynki tylko wewnątrz akademii?

M.W.: Na początkowym etapie stawiamy na trening przez zabawę, potem wybieramy te dzieci, które mówią o talencie. Dzielimy na zespół drużynę dziewczynek i chłopców, która rywalizować będzie w ramach Szkolnego Związku Sportowego czyli Akademia produkuje, kształci, szlifuje ale i wybiera oraz będzie miała swoją reprezentację w każdej kategorii wiekowej. To jest narzędzie motywujące do tego żeby nakręcać " mój kolega już tam jest", "dostał się do reprezentacji" i ten chłopiec i dziewczynka jadą z Arturem na mecz, jadą z nim na obóz. Tutaj już wchodzimy w taki pseudo sport kwalifikowany dzieci ale na tym poziomie najmniejszym, który dziś jeszcze jest "nieprofesjonalnie". On jest dobrze robiony merytorycznie ale trzeba go ubarwić. To już nie powinno być tak, że jedziemy komunikacją miejską  tylko powinno być trochę jak Barcelona, jakiś autokar itd.    

R.Z.: Kiedyś każdy kto chciał uprawiać sport szedł do klubu, dostawał buty, stój i trenował. Teraz tak nie ma. Teraz dziecko jeśli trenuje to musi mieć drogi sprzęt, kolorowe buty itd. To dla rodziców są duże wydatki. Ile będzie kosztowało zapisane się do Akademii Siódmiaka?

M.W.: Będą dwa systemy. Kiedy finansowanie jest ze środków samorządowych a drugi to po prostu składka miesięczna, która pokrywa cześć kosztów. Nie ukrywajmy, że nie da się się wszystkich kosztów przenieść na rodziców. Ten potencjał który Artur ma wykorzystujemy do tego, żeby pozyskać partnerów. Za jego osiągnięciami, przyjdą też sponsorzy, którzy będą chcili się ocieplić w blasku osiągnięć.Na pewno nie wszędzie uda się to zrobić samorządem bo nie wszędzie w swojej strategii ma promocje miasta przez piłkę ręczną. Podczas Camp'u funkcjonowało olbrzymie wsparcie Miasta Warszawa za co dziękujemy. Każde dziecko mogło otrzymać piłkę, koszulkę, zestaw obiadowy i robimy to zupełnie non-profit. Jest to typowa promocja. W przyszłości zakładamy różne rozwiązania, teraz o tym nie rozmawiamy bo ideą fix jest rozkręcenie naszego pomysłu i to co mówiłem na początku, żeby nie dewaluował się potencjał ekipy Wenty. 

  
   


czwartek, 1 listopada 2012

Festum omnium sanctorum

W dniu Wszystkich Świętych warto pamiętać o sportowcach których nie ma już z nami. O bohaterach małych i dużych aren sportowych, którzy odeszli zbyt wcześnie: m.in o Kamili Skolimowskiej, trenerze AZS Politechniki - Krzysztofie Kowalczyku, o rugbyście AZS AWF- Jarosławie Kundziku, Iwo Zubrzyckim - byłym zawodniku Polonii i Znicza Pruszków (który zmarł w tym roku a jego drużyna - Jeziorak Iława, gdy dowiedziała się o śmierci kolegi nie chciała grać meczu ligowego, za co została ukarana walkowerem), o Krzysztofie Jasińskim wychowanku Polonii i zawodniku m.in Olimpii Warszawa, który stał się legendą polskiego futsalu, o Kazimierzu Deynie, którego historie wszyscy znamy i wielu innych sportowcach. Do grona osób o których będziemy pamiętali zapalając znicz w dniu Wszystkich Świętych, dołączyli: 

Jerzy Kulej urodził się w 1940 roku w Częstochowie. Pod Jasną Górą uczył się pierwszego bokserskiego kroku w klubie Skra. Tam też wykrzesała się jego iskra do pięściarstwa. W prawdziwy ogień zamieniła się pod okiem Feliksa Stamma, u którego zadebiutował w reprezentacji Polski w 1958 roku. Sam o swoim trenerze mówił: "był naszym najlepszym przyjacielem, opiekunem". Jego kariera nabierała tempa, został wybrany najlepszym zawodnikiem Mistrzostw Polski Juniorów a rok później dotarł do ćwierćfinału Mistrzostw Europy w Lucernie. Zdecydował się na przenosiny do Warszawy, gdzie został zawodnikiem Gwardii. Następnym ważnym etapem były Igrzyska w Rzymie, na które Papa Stamm zabrał w wadze lekkopółśredniej Kuleja a nie Mariana Kasprzyka. Pierwszy międzynarodowy sukces osiągnął jednak w 1963 roku w Moskwie podczas Mistrzostw Europy. Na Igrzyska w Tokio w 1964 roku jechał w roli faworyta. Nie zawiódł, wygrał w pięknej walce z Frotowem. Za najwyższe miejsce na podium olimpijczycy obiecaną mieli premie 120 dolarów, ale dostali po 80. Za złoty medal z Meksyku w 1968 roku zarobił 300 dolarów i zegarek. Chociaż nie wiele brakowało a w ogóle nie pojechałby na Igrzyska, gdyż podczas obozu przygotowawczego, zawodnicy wyszli na miasto, a Kulej pobił czterech milicjantów (sam też był milicjantem walcząc dla Gwardii). Jednak zobowiązał się, że zdobędzie złoto... inaczej czekałby na niego surowy wyrok. Kibice liczyli na to, że Kulej pojedzie do Monachium i zdobędzie swoje trzecie Olimpijskie złoto, tak się jednak nie stało. Karierę zakończył mając niespełna 30 lat, w między czasie zdobył osiem razy mistrzostwo Polski (w latach 1961-1970). Jak sam powiedział w wywiadzie dla portalu bokser.org: "W walce z Niemcem Tiepoldem dostałem cios, po którym zrobiło mi się błogo, słodko w ustach. Nigdy wcześniej tak się nie czułem. To był sygnał, że czas kończyć". W trakcie kariery bokserskiej stoczył 348 walk, 317 wygrał, 6 zremisował i 25 przegrał. Nigdy nie był znokautowany, nigdy nie był liczony przez sędziego... Dopiero lekarze w szpitalu Bródnowskim 13 lipca 2012 roku odliczali słabnący puls Mistrza. Jerzego Kuleja nie znokautował żaden człowiek... udało się to wspólnym siłom chorób: czerniakowi, nie udanej operacji barku, zawałowi serca i udaru (w trakcie benefisu Daniela Olbrychskiego). Tak wiele trzeba  było na takiego gladiatora, który nie poddawał się nawet po udarze. Trenował żeby powrócić do sprawności fizycznej, ćwiczył z logopedą. Był stałym bywalcem Balu Mistrzów Sport, zagrał w kilku filmach. Z życia czerpał garściami.


Włodzimierz Smolarek - urodził się  16 lipca 1957 roku w Aleksandrowie Łódzkim. Wychowanek tamtejszego Włókniarza z którego trafił do Widzewa Łódź. To w właśnie tego klubu jest legendą. W Legii  Warszawa spędził tylko dwa sezony 1977-1979, zagrał w 18 meczach i zdobył 4 bramki. W reprezentacji Polski rozegrał 60 meczów i zdobył 13 goli. Do legendy przeszedł podczas Mistrzostw Świata w Hiszpanii w 1982 roku, a dokładnie podczas meczu z ZSRR. Kiedy nasz kadra broniła się, bo remis był sprzyjającym nam wynikiem, Smolarek zatrzymał piłkę w narożniku boiska rywali, stawał przy chorągiewce i "tańczył" nad piłką, kręcił kółka, zastawiał ciałem byle tylko zyskać cenny czas. Jak przyznał w wywiadzie dla Onetu zawdzięcza to pewnemu zawodnikowi z ulicy Łazienkowskiej 3, z którym miał przyjemność grać... "Tego zagrania nauczył mnie w Legii Kazimierz Deyna. Graliśmy z Zagłębiem Sosnowiec, prowadziliśmy i tuż przed końcem meczu Deyna krzyknął, żebym przytrzymał piłkę w rogu boiska, koło bramki przeciwnika. Przypomniałem sobie o tym na mistrzostwach". Do Legii trafił w z III ligowych rezerw Widzewa i w pierwszym sezonie w Warszawie miał ogrywać się w drugim zespole Legii. W pierwszym składzie grali wtedy: Deyna, Ćmikiewicz 
i Kusto. W drugim sezonie przebił się już do pierwszego składu "Wojskowych" 
i podobno zastanawiał nad pozostaniem w Stolicy, jednak wybrał Widzew. Nie mógł żałować, gdyż zdobył z nim dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski i Półfinał Pucharu Europy po czym "Sołtys" wyjechał na podbój Europy Zachodniej co wtedy nie było takie proste. Włodzimierz Smolarek zmarł 7 marca 2012 roku.



Leszek Kamiński - urodzony w 1929 roku w Warszawie. Koszykarz Legii Warszawa w latach 1951-1962. Wcześniej reprezentował AZS AWF Warszawa (1949-1951). Grał na pozycji centra mimo 186 cm wzrostu. Z drużyną "Wojskowych" zdobywał cztery mistrzostwa Polski i trzy wicemistrzostwa. Trzy krotnie awansował z Legią do 1/4 Pucharu Europy. W reprezentacji Polski rozegrał 61 spotkań. Jest uznawany za pierwszego polskiego koszykarza, który wsadził piłkę do kosza od góry. Koledzy uznawali go za talent klasy europejskiej, miał niesamowity wyskok. Leszek Kamiński zmarł 3 października 2012 roku. Miał 83 lata. Został pochowany na cmentarzu Bródnowskim.