Mój bieg Powstania Warszawskiego
start miał o godzinie 20:40. Dla mnie jednak zaczął się już wcześnie rano podczas
lektury "Powstania Warszawskiego" i kilku wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Jak zwykle chciałem lepiej poczuć klimat tamtego lata 69 lat temu. Bieg Powstania Warszawskiego to jedyna impreza biegowa, w której biorę udział jako zawodnik, więc zawsze
jest to dla mnie szczególne wydarzenie. Może to banalne ale moją walką z samym sobą, ze swoimi
słabościami i.... z zeszłorocznym wynikiem, chciałem oddać hołd uczestnikom walk o
Warszawę z 1944 roku.
Stadion
przy Konwiktorskiej około godziny 19:30 oblegany już był przez ludzi w czarnych
koszulkach z „kotwicą” i biało-czerwoną opaską na ręce. Część ustawiała się do
namiotów, żeby pobiec w akcji charytatywnej, cześć stała gdzieś po napoje, inni
mogli przyjść do naszego stanowiska Festiwalu Biegowego. Niektórzy zajęli się
też zwiedzaniem Stadionu przy Konwiktorskiej i rozgrzewką lub słuchaniem koncertów na
scenie głównej. Każdy znalazł coś dla siebie. Ja wybrałem rozgrzewkę.
Niektórzy
narzekali na pogodę. Faktycznie trenując w ostatnim tygodniu nie było czasu na przygotowanie
organizmu do upałów. Mimo wszystko, jeśli ktoś przypomni sobie bieg rok temu i jak
wtedy było gorąco/upalnie/tropikalnie (niepotrzebne skreślić) wie, że podczas
23. Biegu Powstania Warszawskiego pogoda była dużo lepsza.
W
końcu zbliża się moja „Godzina W”. Ustawiam się pod koniec grupy biegaczy, bo moje warunki nie pozwalają mi przeprowadzić "Akcji Burza" i jak piorun nie pomknąć do mety. Mój
zeszłoroczny wynik 35:50 w debiucie nie upoważnia mnie do lepszych miejsc w peletonie. Rozglądam
się wokół, chyba tylko ja mam ponad sto kilo wagi. Chyba trzeba odstawić
słodycze myślę, ale przecież jakiś nałóg trzeba mieć. Czuje się dobrze
rozgrzany, ale wraz z kolejną piosenką Hemp Gru, krótką przemową i „Rotą” jakoś
„stygnę”. Dlatego staram się podskakiwać, robić w tłumie małe kroki i małe
krążenia ramion. Bijemy brawo co jakiś czas uczestnikom Powstania, którzy ze
sceny będą oglądali start. W końcu wspólne odliczanie 10…9…8 (…) 3.2.1. Start!
Oczywiście
za nim mój rząd ruszył minęła chwila. W głowie prośba, żebym cało i zdrowo
ukończyć zawody oraz pytanie kiedy i gdzie dogonią mnie Ci , którzy startują na
10 km. Bieg Powstania Warszawskiego stał się nagle biegiem na dochodzenie, a
ja mam ok. 20 minut przewagi. Na
początku nie ruszam na hurra, chociaż znajduję osobę, która biegnie w jak dla
mnie dobrym tempie, trochę szybszym od mojego. Postanawiam trzymać się jej
pleców. Mijamy tłumem Budynek Sądu Najwyższego i Pomnik Powstania Warszawskiego. Przy trasie
stoi wielu kibiców, którzy biją nam brawo, co dodaje otuchy i siły. My też czasami
odwdzięczamy się brawami dla kibiców. Jeśli biegnę przy krawężniku „przybijam”
piątki z widzami. Cieplej mi się robi na sercu, gdy biegnę przy Kościele, w
którym brałem ślub. Drugi kilometr zrobiłem w tempie 6:39 min/km. Pierwszy
cztery sekundy wolniej. W końcu z Krakowskiego Przedmieścia zbiegamy w dół
Karową. Niby tu można odpocząć, ale trzymam koncentrację, bo przy zbiegach najłatwiej
o kontuzję. Jest też bardzo ciasno. Trafiam akurat na trójkę przyjaciół, którzy
biegną obok siebie. Nie mam miejsca, żeby ich wyminąć. Jeszcze krótkie pozowanie
do zdjęcia dla fotoreportera. Przed samą kurtyną wodną dopada mnie kolka. Myślę
sobie kur…tyna wodna mnie ochłodzi i jakoś to rozbiegam. Niestety po jakiś 400
metrach nie mogę już złapać normalnego oddechu, więc zbiegam na bok i
przechodzę do marszu. Przede mną morze głów biegaczy. Większość ludzi idzie
część truchta. W głowie mam jeszcze podbieg przy Polskiej Wytwórni Papierów
Wartościowych. Jak ja to pokonam? Dałem sobie 30 sekund na kilka głębszych
oddechów i zaczynam lekko truchtać, po czym powoli przyspieszać. Trzeci
kilometr i czwarty kilometr pokonałem z prędkością 7:02. Już nie tracę energii na
witanie się z kibicami, nie rozglądam się w około. Nie wiem czy działa park
fontann, czy nie. Biegnę do mety. Widzę tabliczkę z napisem 4 kilometr i podbieg
przy Sanguszki. „Jeszcze mnie nie złapali”- myślę sobie dla otuchy o tych,
którzy biegną na 10 kilometrów.
Ostatnia przybita piątka i zaczął się podbieg. W
głowie wyświetliłem sobie górkę w Parku na Moczydle na której trenowałem. Nie zwalniałem,
bo dłużej bym szedł tylko... przyspieszyłem. Dawałem z siebie ile mogłem. Nie wiem
czy to dobry sposób, ale poszedłem va banque. Wtedy sygnał Policji przerwał
moją walkę musiałem wbiec w tłum biegaczy i ustąpić tym którzy biegli na 10
kilometrów.
Ten
podbieg kosztował mnie na prawdę dużo siły. Do mety nie miałem siły
przyspieszyć już. Z resztą nie miałem miejsca, bo był duży tłum biegaczy. Na
jakieś 40 metrów przed finiszem udało mi się znaleźć lukę i wyrwać z truchtu. Czas
na mecie 0:34:22. Na doświadczonych biegaczach, którzy mają w nogach kilka
imprez rocznie wynik ten nie robi wrażenia, a raczej ich śmieszy. A ja jestem cieszę
się, że ze swoją posturą udało mi się pobić swój ubiegłoroczny wynik aż o 0:01:30.
Chociaż po tym jak odebrałem medal mówiłem żonie, że to ostatni raz. To pewnie
tylko do przyszłego roku! W końcu zejść muszę poniżej 30 minut.
Chociaż
jako dziennikarz jestem na wielu zawodach czy treningach to bieg uważam, że
bieg Powstania Warszawskiego ma w sobie coś szczególnego. Zobaczyć jak uczestnik Powstania Warszawskiego dostaje
brawa od ludzi którzy ukończyli bieg jest bezcenny. Nie na zawołanie spikera,
tylko spontaniczne. Takie rzeczy tylko na tym biegu.
fot: Marcin Kowalski
Fakt, w zeszłym roku grzało mocniej. Ja co prawda się chłodziłem, bo zapomniałem butów i biegłem w sandałach, ale tym razem tak nie narzekałem na warunki. Gratuluję dotarcia i samozaparcia.
OdpowiedzUsuńW sandałach? Tego chyba nigdzie jeszcze nie grali :)
UsuńDzięki!... słyszałem o biegu na boso ale w sandałach jeszcze nie. Jesteś pionierem?:)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńhttp://sportwedlugmnie.blogspot.co.uk/
OdpowiedzUsuńBardzo fajny blog!
OdpowiedzUsuńMoże zaobserwujesz?
http://sportowe-newsypl.blogspot.com/