Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Juniorzy rywalizowali w Memoriale Krawczyka

Przez weekend w hali gier warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego rozegrany został IV Memoriał Andrzeja Krawczyka w piłce ręcznej. Na parkiecie rywalizowało osiem zespołów w kategorii juniorów młodszych. Dodatkowymi atrakcjami były mecze III ligi mężczyzn pomiędzy AZS AWF i Victorią Tomaszów Mazowiecki, a także rywalizacja pomiędzy drużynami przyjaciół trenera Krawczyka i Michała "Yogiego" Piotrowskiego oraz AZS AWF. Mimo, że obu tych osób nie ma już z nami to jednak koledzy z uczelni o nich pamiętają i ich spuściznę utrwalają w najlepszy sposób, czyli poprzez sport. 

Trener Andrzej Krawczyk oprócz tego, że zajmował się szkoleniem drużyny AZS AWF to przede wszystkim przez ponad 20 lat wykładał w Katedrze Zespołowych Gier Sportowych. Z pod jego ręki wyszło wielu trenerów i zawodników, którzy teraz chętnie przyjeżdżają na Memoriał jego pamięci. Popularny "Krawiec" odcisnął piętno na sporej grupie trenerów, która opuściła wydział AWF Warszawa o specjalizacji piłka ręczna. "My realizujemy tutaj to, czego nie udało się zrobić Andrzejowi" - mówi Paweł Olewniczak, organizator memoriału i trener AZS AWF - "My tu szkolimy młodzież. Od czterech lat na AWF jest sekcja juniorów młodszych i starszych. W tej chwili tymi juniorami starszymi próbujemy odbudować zespół seniorski, który gra w III lidze. Może to jeszcze nie wygląda tak, jak chcemy, ale fakty są takie, że są to pierwsi wychowankowie AZS AWF od 30 kilku lat, bo ostatnim wychowankiem, który od wieku juniora trenował to był Krzysztof Tryliński (obecnie prezes Grupy Belvedere- przyp. red.) - kończy organizator zawodów. 
W memoriale wystartowały m.in ekipy: Agrykoli, Wilanowi, Szczypiorniaka Zielona Góra, KPR Legionowo oraz oczywiście gospodarzy. Ciekawy i skomplikowany był sposób punktowania za mecze. Za wygrany mecz należały się 3 punkty oraz dodatkowo za wygranie pierwszej połowy 2 pkt. Za remis po 1 pkt i za wygranie drugiej połowy 2 pkt. Za remis po 1 pkt. Przegrywając cały mecz, ale wygrywając jedną połowę można było zdobyć punkty. Cała rywalizacja odbywała się w ramach zasad fair play. Szacunek dla wybitnego wychowawcy i trenera zobowiązywał. Najlepsi okazali się zawodnicy Agrykoli, drugi był zespół Czarnych Regimin, a trzeci Wilanowia. "Ten turniej jest rozgrywany na koniec sezonu, więc mamy możliwość wypróbowania nowych zawodników, którzy wchodzą do starszych roczników. Teraz mogą się ogrywać. To czasem widać po wzroście, po wadze czy po sile, że wchodzi zawodnik, który jest dwa lata młodszy. Jesteśmy tu, bo to jest bardzo fajny turniej, imienia super ludzi. Im na pewno by też nie zależało, żeby tu na parkiecie ktoś się szarpał i bił" - powiedział trener drużyny z Wilanowa Paweł Rydz. 
W spotkaniu III ligi AZS AWF przegrał jedną bramką z Victorią Tomaszów. W meczu przyjaciół trenera Krawczyka i "Yogiego" z obecnymi graczami drużyny z Bielan, pojawiło się wielu  byłych szczypiornistów związanych z AWF. Z Norwegii przyjechał nawet Piotr Świgoń, były reprezentant Polski. W ten sposób uczczono pamięć trenera Krawczyka, który zmarł w 2009 roku i zawodnika Michała "Yogiego" Piotrowskiego, który zginął w wypadku w 2011 r. Ci, którzy ich znali wiedzieli, że dla młodszych zawodników mogli być wzorem zaangażowania w sport i oddania piłce ręcznej.
  
 

sobota, 20 kwietnia 2013

Orłom zabrakło powietrza

Nowe gniazdo dla zespołu Warsaw Eagels nie okazało się szczęśliwe. Mecz pomiędzy "Orłami" a Seahawks Gdynia reklamowany był jako rewanż za ubiegłoroczny final Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego, kiedy to zespół z Gdyni na Stadionie Narodowym zdobył mistrzostwo Polski. Jednak w obu zespołach nie ma już kluczowych zawodników, którzy byli kołami zamachowymi tych drużyn. W drużynie Warsaw Eagels karierę zakończył (zawiesił?) reprezentant Polski - Grzegorz Janiak oraz na powrót do stolicy nie zdecydował się amerykański rozgrywający Kevin Lynch. W zespole Seahawks nie gra natomiast Kyle McMahon, który praktycznie w pojedynkę pokonał Eagels w pamiętnym finale. Zamiast niego jednak gdynianie mieli w swoich szeregach byłego gracza "Orłów" - Jeremy'ego Dixona, który robił różnicę.... a ta w tym meczu wynosiła trzynaście punktów na korzyść przyjezdnych (7:20). 

Pierwsze spotkanie rozgrywane na stadionie przy ulicy Konwiktorskiej dla zawodników Warsaw Eagels wcale nie musiało być przegrane. Zabrakło trochę szczęścia, zgrania z nowym rozgrywającym i może większej wiary w sukces.Przez pierwszą kwartę "Orły" i "Jastrzębie"  grały bardzo uważnie w obronie i tak naprawdę zespoły stroszyły pióra przed drugą kwartą. Nikt jednak w tej części meczu nie zdobył punktów. Kibice żeby zobaczyć pierwszy przyłożenie musieli poczekać do drugiej kwarty. Wtedy to zawodnik z importu- Clarence Anderson, minął przy linii bocznej obrońcę gości i wbiegł w pole punktowe dając prowadzenie 6:0 dla WE. Po chwili na 7:0 podwyższył Dawid Więckowski. Niestety "Orły" nie poszły (nie poleciały) za ciosem a wręcz przeciwnie na kilka sekund przed końcem drugiej kwarty zawodnik gości złapał piłkę w polu punktowym i zrobiło się 7:6. Rywalom Eagels nie udała się próba podwyższenia i wspomnianym wynikiem zakończyła się I połowa meczu.
III akt tego pojedynku rozpoczął się pod dyktando Seahawks, którzy dominowali na boisku. Brakowało tylko w tym wszystkim wykończenia. Goście tylko raz przekroczyli strefę punktową. W czwartej kwarcie rywale szli za ciosem i za sprawą przyłożenia Jeremy'ego Dixona i podwyższenia Marcina Bluma ustalili wynik na 7:20. Swoją szanse miały jeszcze "Orły", które przejęły w obronie piłkę i już zawodnik gospodarzy pędził na pole gdynian...ale sędziowie dopatrzyli się przewinienia. " Wydaje mi się, że popełniliśmy trochę błędów taktycznych - mówi Piotr Osuchowski, zawodnik WE - Trochę wywoływanie zagrywek szwankowało. Będąc przy end zonie, chyba mieliśmy cztery razy sytuacje, że brakowało 10 jardów. Myślę, że powinniśmy spokojnie biec ale quarterback wybrał inne zagrywki. W drugiej kwarcie myślę, że wszystko było ok. W trzeciej kwarcie z nas trochę powietrze uszło. Natomiast w akcji w której nasz zawodnik defensywny przejął piłkę nie powinno być flagi, bo Dixon jest "żywym" zawodnikiem, stara się wyrywać z takich sytuacji, on był cały czas na nogach. To pozbawiło nas w ogóle powietrza. - kończy gracz Eagles.
Mimo porażki Warsaw Eagels i tak są wymieniani jako faworyci do podium. Jednak prawdopodobnie po sezonie przygodę z futbolem amerykańskim zakończy, kilku doświadczonych zawodników. Czy wtedy też "Orły" będą w stanie bić się o te same cele?








      
Clarence Anderson,



Jeremy'ego Dixona
 

niedziela, 14 kwietnia 2013

Wioślarstwo bez wody

Kwiecień w kalendarzu Akademickich Mistrzostw Polski to czas ergometru wioślarskiego. Czego? Zapyta większość. Kilka osób może mieć styczność z tą maszyną na siłowni, jednak większości słowo "ergometr" nic nie mówi. W hali przy ulicy Banacha stawiło się ponad 600 zawodniczek i zawodników startujących w AMP, co najlepiej świadczy o rozwoju tej dyscypliny sportu. Sportu, który można nazwać halową odmianą wioślarstwa. Rywalizacja uczelnianych osad to bardzo znana forma rywalizacji pomiędzy uczelniami, jak choćby między Oxford i Cambridge. Na niektórych uczelniach w USA wioślarstwo można uprawiać w ramach wf. U nas takich warunków nie ma, więc na uczelniach w salach zaczęto montować ergometry i na "sucho" uprawiać wioślarstwo. Tak potrzeba stała się matką wynalazku i po woli rodzi nam się nowy sport jakim jest ergometr wioślarski!

Uczestnicy AMP podzieleni zostali na dwie kategorie wagowe. Mężczyźni startowali w kategoriach: lekkiej (do 75 kg) i ciężkiej, kobiety natomiast lekkiej (do 61,5 kg) i .. normalnej. Hala przy ulicy Banacha została podzielona na cztery sektory, po sześć ergometrów czyli równocześnie jechały 24 ergometry. Wszystko to sprawiło, że zawody przebiegały sprawnie. Zawodnicy mieli do pokonania 1000 metrów.
Wspominanych już ponad 600 zawodników reprezentowało 57 uczelni. Najlepsze wyniki osiągały te, które miały związki z ośrodkami wioślarskimi. Były to uczelnie z Poznania oraz Bydgoszczy. Nie zabrakło także zawodników Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, którzy reprezentowali barwy stołecznych szkół wyższych: Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej, SGGW Warszawa czy Akademii Leona Koźmińskiego. W przeszłości gromiła na AMP rywalki m.in Agnieszka Renc (SGGW Warszawa/WTW) - wicemistrzyni świata w dwójce podwójnej w wioślarstwie z Poznania 2009 i mistrzyni świata z 2012 roku z Bułgarii.  Teraz wśród zawodników nie ma już osób, którzy odstawaliby od stawki. "Mamy bardzo wyrównane czasy. Już się nie zdarzają osoby, które przyjeżdżają na zawody i patrzą jak do tego usiąść" - mówi Rafał Jachimiak z AZS Warszawa, organizatorów zawodów.
Chociaż wszyscy związani z Akademickim Sportem pełni są uznania dla osób przeciągających kilometry w hali na ergometrach, to jednak wiedzą iż idealnym rozwiązaniem było by stworzenie osad wioślarskich na uczelniach. " Chcielibyśmy, żeby ten elitarny sport jakim jest wioślarstwo, wszedł na uczelnie.  Wszyscy kojarzą The Boat Race rozgrywane na Tamizie. My w Warszawie mamy rywalizację Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki od pięćdziesięciu paru lat, rozgrywane regaty na Wiśle. Problem jest jednak taki, że rozwój sportu Akademickiego nie pozwala, żebyśmy mieli na każdej uczelni osadę. Natomiast ergometr pozwala poczuć na ekranie smak prawdziwego wioślarstwa".- dodaje Rafał Jachimiak. 
Jeśli ktoś myśli, że ergometr to kilkukrotne przyciągnięcie się na maszynie udającej łódź wioślarską i po zawodach... to nic bardziej mylnego. Każdy wyścig to pot i zmęczenie do ostatniego oddechu. Zawodnicy na koniec zawsze muszą solidnie odpocząć, "poszukać" powietrza, Biegi są bardzo emocjonujące, bo kibice stoją zaraz za zawodnikami i wspierają uczestników. Zdecydowanie ergometr to nie są kajaki na mazurach.
AZS Warszawa od pewnego czasu zmonopolizował organizację AMP w ergometrze. W przyszłym roku impreza odbędzie się jednak w Bydgoszczy.



  

  



 

sobota, 13 kwietnia 2013

"Gramy coraz lepiej" - Rozmowa z Rafałem Klimkowskim trenerem AZS UW

archiwum
Futsaliści AZS Uniwersytetu Warszawskiego pokonali KS Gniezno 4:2 i są o krok bliżej zajęcia 3. miejsca w I lidze niż ich rywale. Dodatkowo było to pierwsze zwycięstwo "Uniwerku" z drużyną z Wielkopolski. Przed meczem bilans był bezlitosny i pokazywał 0 zwycięstw UW, 1 remis i 7 wygranych KS. Mimo to gospodarze nie złożyli broni. W 11 minucie drogę do Drzwi Gnieźnieńskich,  a dokładnie drogę do bramki KS Gniezna znalazł Adam Grzyb, który dostał piłkę od bramkarza UW -  Michała Kozłowskiego! Siedem minut później podwyższył Buzurgmehr "Boha" Yusupov. W drugiej połowie swoje dwa grosze... i dwa gole dorzucili przyjezdni. Najpierw uderzyli z rzutu wolnego (Dariusz Rychłowski) a po trzech minutach był już remis (Piotr Błaszyk). Ten stan utrzymywał się tylko minute, bo główką popisał się Maciej Piwowarczyk i  dał prowadzenie 3:2 dla AZS UW. Cztery minuty przed końcem meczu wynik ustalił Piotr Hereśniak- który zdobył swojego pierwszego gola w sezonie.  Zapraszam na rozmowę z Rafał Klimkowskim, trenerem AZS UW.

R.Z.: Czy mieliście przed tym meczem jakiś kompleks, który nazywał się " KS Gniezno"?

R.K.: Powiem szczerze, że nie. Mieliśmy kompleks grając u nich, zawsze te mecze nam nie wychodziły. Rok temu jednak na wyjeździe zremisowaliśmy. Od tej pory trochę inaczej tam podchodziliśmy do gry. W Gnieźnie jest specyficzna hala, bardzo mała, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, chociaż tak w ogóle jest w futsalu. To jednak tam strata szybko powoduje kontrę 3 na 1 lub 3 na 2, często też sam na sam z bramkarzem. Natomiast co ciekawe bardzo lubimy grać z KS dlatego, że zawsze są emocje. Do tej pory górą było Gniezno, ciesze się, że teraz udało nam się wygrać. Zawsze miło wspominam te mecze, bo coś się dzieje ale na koniec zawsze przybijemy sobie "piątki". 

R.Z.: Ten mecz chyba AZS-Gniezno będzie jednak wspominał najmilej? Chociaż zwycięstwo nie przyszło łatwo...

R.K.: Chłopaki czasem denerwują mnie, bo prowadzimy 2:0 wychodzimy na prostych nogach i liczymy, że rywal nie wyjdzie na mecz? Oczywiście, że wyjdzie i będzie mocno atakował przynajmniej na początku. My natomiast tracimy bramki po głupich ustawieniach w obronie.

archiwum
R.Z.: Cieszysz się, że został już tylko rewanż w Gnieźnie i będzie koniec sezonu? 

R.K.: Nie cieszę się, bo sytuacja się powtarza. Chce z chłopakami potrenować jak najdłużej.Mam nadzieję, że tak do końca maja. Zawsze było tak, że po ostatnim meczu, nie którym już się nie chciało, bo nie ma z tego żadnych pieniędzy więc nawet raz w tygodniu się nie spotykaliśmy. Mijało pięć miesięcy, chłopaki nigdzie nie grają, czasami tylko się poruszają i po tym czasie ja ich dostawałem i te 3-4 miesięcy potrzebowałem, żeby funkcjonowali. Szkoda, że kończy się sezon, bo gramy coraz lepiej.

R.Z.: To skąd ten brak sił u nie których zawodników pod koniec meczu?

R.K.: Niestety Uniwersytet zabrał nam ostatnio hale i wszyscy razem trenowaliśmy tylko raz w tygodniu. Odpadły nam dwa piątki przed meczem z Gliwicami, któraś środa, więc tych jednostek treningowych było troszkę mniej. Ciężko mi też chłopaków zmusić i przypilnować ,żeby biegali samemu 2 x 12 w tętnie 160, do tego zrobili jakieś ćwiczenia. Kto jest zaparty sam w sobie, to zrobi to dla siebie a inni nie zrobią. Natomiast jak jest trening i ćwiczą wszyscy, to inaczej nawet się biega z piłką przy nodze niż bez piłki.

R.Z.: Gniezno przyjeżdżało tu w roli faworyta. Wiele osób uważa, że to szczęście iż w ogóle jesteście w play off. Jesteście więc podwójnymi farciarzami. Starczy wam szczęścia, żeby zyskać dobry wynik na wyjeździe i zająć 3 miejsce? 

R.K.:  Chcielibyśmy być na podium, bo czwarte miejsce jest niewdzięczne. Zrobimy wszystko w tym kierunku, ale znów powtórzy się sytuacja, że w piątek nie mamy treningu, w poniedzialek mamy ligę akademicką, we wtorek musi być trochę luźniej i zostaje nam środa gdzie możemy coś zrobić. Chociaż co mieliśmy przetrenować to już jest. Jednak ja lubię chłopakom przypominać o różnych rzeczach, bo zdarza im się zapominać. Co do tego, że ludzie uważają, że jesteśmy tu przez przypadek? To kompletnie się z tym nie zgodzę. Po za meczem z Euromasterem, który przegraliśmy 0:7 to we wszystkich innych meczach nie byliśmy gorsi. Nawet w przegranym w Gnieźnie 1:6 meczu wynik nie odzwierciedla przebiegu tego spotkania. To po meczu nawet przyznawał ich ówczesny trener. Mało tego my na 4 spotkania z Gliwicami 1 wygraliśmy, 1 zremisowaliśmy (nie licząc dogrywki) i 2 przegraliśmy.  Mało która drużyna ma taki bilans. Uważam, że zasłużyliśmy ciężką pracą i zaangażowaniem na miejsce w którym jesteśmy. Staraliśmy się grać w futsal, może nie zawsze wychodziło ale jak zdobywaliśmy gole to one były naprawdę fajne.


---

AZS UW - KS Gniezno  
4:2 (2:0)

  Gole dla AZS UW : 11' Adam Grzyb, 19' Buzurgmehr Yusupov , 26' Maciej Piwowarczyk, 36' Piotr Hereśniak.

Gole dla KS Gniezno : 22'  Dariusz Rychłowski , 25'  Piotr Błaszyk

AZS UW : Michał Kozłowski (Paweł Stryjek) - Grzegorz Och, Adam Grzyb,Piotr Hereśniak, Buzurgmehr Yusupov, Jakub Mykowski, Przemysław Cegiełko, Remigiusz Mytyk, Nikodem Starek, Maciej Piwowarczyk.

KS Gniezno : Tomasz Fitt- Jacek Sander, Mateusz Jedliński, Bartosz Łeszyk, Piotr Błaszyk, Mateusz Kamiński, Dariusz Rychłowski, Adam Heliasz, Mariusz Sawicki, Filip Bartnicki, Oskar Stachowiak.


   

  



 

  

  

piątek, 12 kwietnia 2013

Sparing na początek... urlopu

Siatkarze AZS Politechniki zakończyli sezon Plus Ligi na szóstym miejscu. Po tradycyjnym meczu z kibicami kończącym sezon dostali wolne. Kilku już wyjechało a Ci którzy mieszkają w Warszawie mają dostęp do siłowni, gdzie mogą pracować indywidualnie. Generalnie jednak wszyscy myślą o urlopach. Niespodziewanie dwa dni temu do "Inżynierów" odezwał się klub ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który trenuje w Polsce - Al Ain Club. Swój mecz odwołał sparingpartner z Kielc, więc polscy trenerzy Al Ain zwrócili się o pomoc do "Inżynierów". AZS zebrał... 7 zawodników. Do gry gotów też był drugi trener Politechniki...Takim zbieranym składem gospodarze przystąpili do rywalizacji.  

Spotkanie miało rozpocząć się o 12, jednak  goście widać nie spieszyli się do rywalizacji, bo w końcu mecz rozpoczęto z ponad godzinnym opóźnieniem. Jednak to drużyna, która później pojawiła się w Arenie Ursynów, lepiej rozpoczęła spotkanie. Może Politechnika potrzebowała też chwilę czasu na zgranie, bo występowała w eksperymentalnym ustawieniu. Nie wszyscy zawodnicy grali na swoich nominalnych pozycjach. Mecz zaczęli: testowany Marcin Stępień z KS Metra, Krzysztof Wierzbowski, Grzegorz Szymański, Maciej Zajder, Paweł Adamajtis i Maciej Olenderek. Pierwszego seta Politechnika przegrała do 17. Z czasem gospodarze się rozkręcali. W drugim secie nawet prowadzili, jednak ostatecznie przegrali do 20. Goście z Emiratów Arabskich byli bardzo zmobilizowani, chyba bardziej niż AZS. Trzeciego seta Al Ain wygrał 25:22. W czwartym secie, na który umówili się trenerzy górą już byli "Inżynierowie" 25:17, ostatecznie przegrywając mecz 1:3. Szkoda, że nie udało się chociaż zremisować w czterosetowym pojedynku, bo wynik pójdzie w świat i przynajmniej odpowiednik "Przeglądu Sportowego" w ZEA poda wynik. Może "Szejkowie" zaproszą AZS PW na rewanż u siebie?

AZS Politechnika: Marcin Stępień, Paweł Adamajtis, Krzysztof Wierzbowski, Michał Potera, Maciej Zajder, Grzegorz Szymański, Maciej Olenderek (libero);
 
Al Ain Club: Sottile, Khamis Ahmed, Bruno Zanuto, Rashid Eid, Abdullah Saif, Jamal Al Shamisi, Fairuz (libero), Armando Danger, Adel Atiq, Saeed Al Habsi, Walid.



R.Z.: Jeden klub w Polsce odmówił Al Ain sparingu. Czy trener nie obawiał się, że zawodnicy są po sezonach, myślą już o urlopach, więc mogą nie być maksymalnie skoncentrowani w meczu z egzotycznym rywalem?W takich grach łatwo o urazy. 

Jakub Bedanaruk (trener AZS PW) - Nie. Zebraliśmy tych zawodników, którzy byli jeszcze w Warszawie i nie rozjechali się na wakacje. Po za tym chcieliśmy pomóc trenerowi Rysiowi i Wrzeszczowi, którzy przygotowują się do Pucharu Klubowych Mistrzów Azji. Jeśli jest szansa do pomocy to my jesteśmy chętni. Nie ukrywam, żeby zebrać szóstkę, był mały problem.  

R.Z.: O takim meczu trudno coś więcej powiedzieć, niż to że była to dobra jednostka treningowa?

J.B.: Mecz nie miał większego znaczenia. Natomiast mieliśmy dziś, jednego młodego zawodnika z KS Metro, od trenera Szczuckiego, który bardzo mi się podobał. Całkiem możliwe, że otoczymy go opieką. 

R.Z.: Jak będzie wyglądała przyszłość innych zawodników Politechniki? Kto z obecnego składu zostanie na przyszły sezon?

J.B.: Na teraz nie ma żadnych informacji, nie prowadzimy, żadnych rozmów. Musimy sprawdzić na czym my stoimy, czym będziemy dysponować. Prawda jest taka, że nikt nie ma kontraktu na nowy rok i na nowo będziemy robić zespół ale jeszcze nie teraz.    

R.Z.: Mecze z takimi rywalami to też dobry sposób, żeby pokazać się menedżerom z innego klubu. W ZEA liga rozpoczyna się po naszych play off, więc można pojechać tam, pograć i zarobić petro dolarów. 

J.B.: Bruno Zanuto, który gra w Al Ain, ostatnio występował w lidze włoskiej. Jego zespół nie dostał się tam do play off, więc pojechał do Emiratów pograć i zarobić. Oczywiście taki sposób jest dobry ze względów sportowych i finansowych. Te najlepsze zespoły ściągają najlepszych zawodników, naprawdę topowych na dwa miesiące i Ci mogą przywieść trochę dolarów. 



 


 


    

Rugbyści Skry przed derbami z Frogs&Co

Z powodu przeciągającej się zimy, tydzień później niż planowano rozpoczyna swoje zmagania I liga rugby. Ledwo puściły śniegi i mrozy a już przyjdzie kibicom oglądać zażarty pojedynek derbowy pomiędzy piętnastkami Skry i Frogs&Co. W sobotę nie będzie żartów na boisku jak i poza nim. Zwłaszcza, że sytuacja finansowa klubu z Wawelskiej od dłuższego czasu jest dramatyczna. Do tego Skra grunty dzierżawi tylko do 2014 roku a miasto nie chce przedłużyć tej umowy. Za rok więc Sportowy Klub Rototniczo-Akademicki, który założony został w 1921 roku może nie mieć, gdzie rozgrywać nie tylko derbów. Wróćmy jednak do teraźniejszości.     

Faworytem tego spotkania jest Skra, która w tabeli I ligi zajmuje 4 miejsce. Lokatę niżej jest zespół Frogs&Co, który ma swoim koncie pięć punktów mniej niż gospodarze. "Żaby" na pewno będą chciały zrewanżować się za porażkę z rundy jesiennej, kiedy to przegrały 18:33. Zwycięstwo w spotkaniu rozgrywanym w deszczu nie przyszło jednak łatwo. Po zakończeniu rywalizacji Tomasz Borowski, trener Skry przyznał " Górowaliśmy nad nimi umiejętnością lepszego biegania, natomiast smuci mnie to, że oni lepiej grali w rugby, mieli lepsze przegrupowania i tracili mniej piłek". 
Frogs to zespół założony przez francuzów i anglików, którym w Polsce brakowało rugby, więc założyli tu klub. Grę jajowatą piłka mają praktycznie we krwi. Dodatkowo w przerwie zimowej "Żaby" zasilili... trzej zawodnicy Skry. Nowe twarze kibice klubu z Wawelskiej zobaczą także w swojej drużynie. 
Kto okaże się lepszy w tej rywalizacji? Kto przyłoży więcej punktów? Przekonamy się w sobotę 13 kwietnia o godzinie 12.


wtorek, 9 kwietnia 2013

Uwaga, miasto zakręca kurek!

Już na początku roku pisałem o zmianach w sposobie finansowania warszawskiego sportu. Nowy system szkolenia młodzieży miał premiować nie osiągane wyniki a liczbę zawodników trenujących w klubie. Wszystko w ramach oszczędności. Teraz miasto poszło krok dalej i zdecydowało się zrezygnować z finansowania warszawskich drużyn ligowych. Oto co przesłał mi jeden z czytelników Stołecznego Bloga Sportowego:
Kluby takie jak AZS AWF czy AZS Uniwersytet Warszawski od dawna czekały na informację o tym na jaką wysokość dotacji będą mogły liczyć w przyszłym roku.Jasne było, że Warszawa szuka oszczędności i z pieniędzmi będzie krucho.Nikt nie sądził jednak, iż w Magistracie zapanuje zasada głoszona przez Krzysztofa Kononowicz - "nie będzie niczego!". 
Sam jestem też za tym, żeby profesjonalny sport, mógł utrzymywać się głownie z reklam sponsorów i posiadał bogatych właścicieli. Jednak jak widać po przykładzie Polonii Warszawa, która po odejściu Józefa Wojciechowskiego, miała problem ze znalezieniem sponsora.Jeśli więc problem ze znalezieniem sponsora ma klub piłkarski, który regularnie pojawia się w transmisjach telewizyjnych i ogólnopolskiej prasie (Przegląd Sportowy), to kto zajmie się sponsorowaniem rugbystów Skry czy hokeistów Legii, których czasem odwiedzi TVP Warszawa? Dlatego dziwi mnie to, że miasto nie poszło z klubami na jakąś ugodę, nie utworzyło planu wycofywania się ze sportu np. przez 3 lata. Zamiast tego z dnia na dzień woli zostawić się tu spaloną ziemie? 
"Wsparcie warszawskich klubów drużyn ligowych nie jest zadaniem samorządu, nie dotyczy
również sportu dzieci i młodzieży" - w tym zdaniu Miasto przerzuca finansowanie karier przyszłych sportowców na ich rodziców, dziadków itd. Na wyróżniających się zawodników z Warszawy będą czekały już kluby np. z Legionowa, które przy wsparciu właśnie Miasta stało się silnym ośrodkiem piłki ręcznej i siatkówki kobiet.Warszawa odwraca się plecami do sportu, zamiast stworzyć plan rozwoju kolejnych dyscyplin, selekcji najlepszych zawodników, żeby uczyli się przywiązania do Miasta i po zakończeniu kariery chcieli tu wracać, otwierać swoje interesy, tu płacili podatki. Wydaje się, że ktoś poszedł na skróty i zamknął wszystko jedną decyzją nie myśląc o ludziach dla których ten sport to całe życie. Nie Liga Mistrzów, nie Reprezentacja Polski tylko rywalizacja na zapleczu Ekstraklasy, lub jeszcze niżej. 
Zakręcenia kurka jest tak samo proste jak podniesienie cen biletów komunikacji miejskiej i do tego sprawienie, że autobusy rzadziej jeżdżą. Jaki zysk i  można się wykazać... a może do tego jakąś premie dostać? 

niedziela, 7 kwietnia 2013

AZS UW przegrywa z Cukrem

Sytuacja piłkarzy ręcznych AZS Uniwersytetu Warszewskiego nie jest cukierkowa. W tabeli są tuż przed strefą grożącą barażami o utrzymanie w I lidze a do tego ostatnie mecze grają z czołówką ligi. Ich poprzedni rywal, wicelider tabeli - Wybrzeże Gdańsk na swoim parkiecie pewnie pokonał Uniwerek 37:14. Teraz przyszło AZS mierzyć się z Polskim Cukrem Pomezanią Malbork, który również walczy o podium I ligi. Po wysokiej porażce w Gdańsku, zawodnicy trenerów Rzepki i Lisa chcieli sprawić niespodziankę i urwać punkty faworytowi spotkania. Niestety... 

Przez pierwsze 3 minuty żaden z zespołów nie potrafił zdobyć gola. Jednak, gdy już ktoś się przełamał to byli to goście za sprawą Mariusza Babickiego. Po kolejnych 120 sekundach na tablicy wyników było już 0:3. W tym momencie na rzut z dystansu zdecydował się Michał Flisiak. Co prawda rzut wybronił bramkarz gości, to jednak poprawka Bartka Zaprutko była bezbłędna i wlała trochę słodyczy w serca kibiców. Po trzech minutach drugiego gola dla AZS zdobył z rzutu karnego Łukasz Monikowski. Idąc za ciosem do remisu doprowadził po kilku sekundach Paweł Puszkarski. 10 minuta na zegarze i 3:3 a więc wysoki cukier z Malborka nie jest taki groźny w obronie, można było sobie pomyśleć. Niestety optymizm szybko minął i Łukasz Cieślak najlepszy strzelec w pierwszej lidze przypomniał o sobie, że gra w tym meczu. To był najbardziej kaloryczny cukier w tej Mieszance Malborskiej. Najpierw wyprowadził swój zespół z rzutu karnego na prowadzenie 3:4 a potem na zmianę z kolegami punktował UW aż do wyniku 3:8 (po 20 minutach gry). W tym momencie AZS wziął czas. Na chwile pomogło, bo po powrocie do gry Zaprutko zdobył gola na 4:8. Jednak po chwili znów dwa trafienia dołożyli goście. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 9:14, a mogło być zdecydowanie gorzej bo dwa ostatnie gole należały dla UW (Flisiak, Cezary Król).
W drugą połowę AZS wszedł z dużą werwą jak dziecko wpuszczone do cukierni. Widać było, że gospodarze głodni są zwycięstwa. Po dwóch minutach drugiej odsłony gola zdobył Michał Wysocki. Szybko odpowiedział na to trafienie Cieślak. Jednak UW pozostawało w grze dzięki dwóm trafieniom z rzutów karnych Łukasza Monikowskiego. Swojego gola dorzucił też Łukasz Wolski zmniejszając stratę do 13:15.  Do 46 minuty Malbork prowadził dwoma golami (19-21). W tym momencie jednak Uniwerek sięgnął głęboko do swoich płuc po resztki sił. Najpierw kontaktowego gola zdobył Monikowski, dla którego to był piąty gol w meczu. Po chwili rywale ukarani zostali karą i AZS miał grać w przewadze. Co im tego dnia zupełnie nie szło. Większość przewag marnowali. Pół żartem można powiedzieć, że w tym momencie chyba specjalnie karę otrzymał także Cezary Król i znów gra toczyła się w równych siłach liczebnych. Swoją akcję mieli rywale jednak jej nie wykorzystali.Piłkę szybko przejął bramkarz "Akademików" Marcin Malanowski i zagrał do biegnącego do kontry Pawła Puszkarskiego, który doprowadził do remisu po 21!Do końca meczu zostało jedenaście minut. Szkoda, że w tym momencie kibice zebrani w hali przy Banacha nie poderwali się by zmobilizować zespół. Niestety okazało się, że był to ostatni akord, na jaki było stać UW. Od 49 minuty do 54 Pomezania zdobyła 5 bramek. Kanonadę gości przerwał Puszkarski przy stanie 22:26. W ostatniej minucie meczu swojego pierwszego gola w meczu zdobył Fracl Brinovec na 24:27 a spotkanie zakończył chwilę przed syreną Łukasz Cieślak, dla którego to był 14 gol w meczu. 
Do końca rozgrywek I ligi pozostały 4 kolejki. AZS UW zajmuje 11 miejsce i ma 3 punkty przewagi nad Grunwaldem Poznań, który zajmuje miejsce barażowe. 

Paweł Puszkarski (AZS UW) : Zabrakło nam w tym meczu zdrowia. Od dłuższego czasu trenujemy w niepełnym składzie.Nic się nie zmienia w tym temacie. Chłopaki wymieniają pracę zamiast treningów i to jest jasne. Mają swoje rodziny... W efekcie zabrakło nam zdrowia, zgrania i trochę szczęścia ale szczęście sprzyja lepszym. Myślę, że rywale ten mecz wygrali doświadczeniem. Jest tam wielu doświadczonych rywali, którzy grali w kadrach czy na parkietach ekstraklasy. Gdy doszliśmy ich na remis to oni nie zaczęli się spieszyć, tylko konsekwentnie zaczęli grać swoje.Może zagrywki mieli czytelne ale w tym meczu działały. Nie czujemy drżenia przed barażami, bo II liga to przepaść do pierwszej. Za nami jest jeszcze Poznań, myślę że unikniemy tej strefy barażowej, zdobędziemy jeszcze  punkt i spokojnie się utrzymamy. 

AZS Uniwersytet Warszawski - Polski Cukier Pomezania Malbork
24:28 (9:14) 

 AZS UW: Malanowski, Troński, Król 2, Wysocki 1, Waśko, Puszkarski 6, Flisiak 2, Wolski 1, Chmielewski, Monikowski 5, Zaprutko 4, Brinovec 1, Praski 2

Pomezania : Kądziela, Jaszczyński, Cielątkowski 1, Walasek 1, Bujnowski 3, Hanis, Cieślak 14, P. Kadziela, Piórkowski 3, Sibiga, Czarnecki, Babicki 3, Miedziński, Derdzikowski, Lipiński, Boneczko. 
 
 

          

    

sobota, 6 kwietnia 2013

(Po)Grom "Kruków"

Na spotkanie pomiędzy Grom Warszawa a Revens Łódź w ramach kolejki Polskiej Ligi Lacrosse jechałem z dziwnym uczuciem, jakby to była moja pierwsza relacja z meczu w życiu. Może to dla tego, że pierwszy raz widziałem mecz laxa na żywo. Żaden mecz piłki nożnej nie wzbudza we mnie już takiej tremy. Z ciekawości podglądałem w internecie skróty z meczów Major League Lacrosse ale nigdy nie byłem na naszym podwórku. W wybraniu się na mecz pomogły mi odwołane mecze rugby AZS AWF i Skry z powodu panującej zimy w kwietniu. Okoliczności sprzyjały żeby zaspokoić ciekawość...a wiadomo, że ciekawość to pierwszy krok do zobaczenia 17 goli!

Na sztucznym boisku przy ulicy Obrońców Tobruku zmierzyły się dwa zespoły, które przed ostatnim meczem rundy zasadniczej miały sprawę jasną. Grom był już pewien awansu do fazy play off, natomiast dla Revens, którzy zajmowali w tabeli ostatnie miejsce był to mecz o honor. Łodzianie zebrali tylko podstawową dziesiątkę i nie mieli żadnego gracza do rezerwowego (w lacrosse każda drużyna może mieć 13 zmienników) faworytem, więc byli gospodarze. Ogromne zdziwienie było więc,kiedy to przyjezdni wyszli na prowadzenie 0:1, pewnie finalizując jedną z nielicznych kontr. Był to zimy prysznic dla stołecznego zespołu, który do tej pory bij głową w dobrze ustawioną defensywę gości. Wyrównanie padło w 13 minucie spotkania po asyście Karola Joachima Pernala. Zawodnik z numerem 23 w drużynie Gromu był bardzo aktywny w pierwszej kwarcie. Po chwili z jego podania na prowadzenie gospodarzy wyprowadził Gaweł Sypniewski. Takim też wynikiem zakończyła się pierwsza odsłona meczu. Druga kwarta rozpoczęła się od rzutu z siłą gromu w wykonaniu Jakuba Lipczika, który podwyższył wynik na 3:1. Jednak ten wynik utrzymywał się tylko przez chwilę, gdyż "Kruki" zdobyły kontaktowego gola. Goście nie mając zmian, brali 90 sekundowe przerwy na żądanie. Tylko wtedy mogli odpocząć, gdyż lax to sport wymagający solidnej kondycji. Kończąc drugą kwartę Grom prowadził aż 6:2 a ostatniego gola zdobył Karol Dubrawski. Po przerwie, kiedy Revens odetchnęli i na trzecia kwartę wyszli wypoczęci gra się wyrównała. W 45 minucie spotkania gola zdobył po indywidualnej akcji Maciej Kawka na 7:2.
Kolejnego gola zdobył do tej pory asystujący Pernal, jednak po chwili goście zdobyli gola utrzymując stratę na poziomie 5 goli. Trwała tak wymiana ciosów i i punktowanie rywali z którego lepiej wychodzili gospodarze. Na 30 sekund przed końcem trzeciej kwarty wspominany już Kawka zdobył gola na 11:3. Ostatnia odsłona należała do Łodzian. O zadawanych ciosach wspomniałem nie przypadkiem, bo ogólne porównanie lacrossa do połączenia hokeja z rugby nie jest przypadkowe. Czasem ataki kijem na rękę zawodnika aż powodowały ciarki. Mimo, że w IV kwarcie pierwszy gola zdobył Grom za sprawą Remi Majdy (na 12:3) to rywale w chaosie, który zapanował na boisku lepiej się odnaleźli i zdobyli dwa trafienia ustalając wynik rywalizacji na 12:5. Po meczu obie ekipy w duchu  fair play podziękowały sobie za rywalizację. 
Jeśli ktoś ma już dosyć piłki nożnej to warto szukać nowych dyscyplin.
Remi Majda (Grom Warszawa) : Końcówka meczu była bardzo nerwowa w naszym wykonaniu. Mieliśmy zbyt wiele niedokładnych podań i zagrań, które po prostu nie wyszły. Nie wiem co to spowodowało? Może to, że mieliśmy dość sporą przewagę. To, że mieliśmy zagwarantowaną grę fazę w play off, nie miało w pływu na naszą mobilizację. Daliśmy też pograć tym mniej doświadczonym zawodnikom, żeby w razie jakiejś kontuzji to, żebyśmy mogli na nich liczyć. Co do lacrosse w Polsce to jesteśmy na tym poziomie na jakim był futbol amerykański w Polsce...10 lat temu. Kiedy 3 lata temu startowaliśmy były 4 drużyny, teraz jest 7 ekip, w przyszłym  zgłosić się mają kolejne 3 zespoły, więc idzie ku lepszemu. Mamy nadzieję, że uda się przekonać do naszego sportu coraz większą liczbę kibiców.