Szukaj na tym blogu

niedziela, 3 czerwca 2012

Warsaw Eagles wypunktowali "Diabły"

Zawodnicy Warsaw Eagles wygrali prestiżowy pojedynek z Devils Wrocław 48:27. Orły są na dobrej drodze do finału, który rozegrany zostanie na Stadionie Narodowym. Zanim to jednak nastąpi, "Orły" mogą świętować zwycięską bitwę z odwiecznym rywalem. 

Rozgrzewka
Dla tych, którzy nie znają się na realiach futbolu amerykańskiego w Polsce, mecze Warsaw Eagles z Devils Wrocław czy kiedyś z The Crew, porównać je mogę do piłkarskich meczów Legii z Lechem Poznań czy Legii z Wisłą Kraków. To po prostu klasyki o dużym ciężarze gatunkowym. Sami zawodnicy przed meczem mówili, że to będzie wojna. Zwłaszcza, iż stawka tego meczu była nie byle jaka. "Od tego meczu zależy czy półfinał będziemy grali u siebie czy na wyjeździe" - mówił Dominik Koniusz, defensive back Warsaw Eagles - "a nie ukrywam, że wolelibyśmy grać u siebie przy tej wspaniałej publiczności, niż na wyjeździe. Po za tym Wrocław ma trzy mistrzostwa (przyp. red.: The Crew -2, Devils -1), a my dwa. A chcemy być jedynymi panującymi, więc musimy wygrać." Mecz więc zapowiadał się ciekawie.

Obawy o pierwszą połowę

Kibice obawiali się o to, jak Eagles zagrają w pierwszej połowie. "Orły" w pierwszych połowach w tym sezonie powoli zbierają się do lotu i ich gra polotu nabiera dopiero w drugiej części spotkania. Brak koncentracji od pierwszych minut i własne błędy w starciu z doświadczonym rywalem mogły skończyć się  traconymi szybko punktami. Na szczęście dla stołecznej drużyny to przyjezdni mieli większe problemy. Pierwszy cios zadał im po 10 jardowej akcji zakończonej przyłożeniem Tyron Landrum a skutecznie podwyższył Brett Peddicord. Następnie błąd przy wyprowadzaniu piłki popełnili Devils i na tablicy wyników było już 9:0. Widać było, że Orły mają gości w swoich szponach. Co prawda przez moment zrobiło się 9:7 po 2 jardowej akcji rywali, ale to było tego dnia na tyle. Zawodnicy trenera Phillipa Dillona wiedzieli, że ich gniazdo przy Obrońców Tobruku będzie tego dnia nie zdobyte. 

Przełamana passa 

Ozdobą meczu może być akcja Zbigniewa Smyczyńskiego w II kwarcie, który pięknie złapał 34 jardowe podanie Kevina Lyncha i podwyższył wynik na 22:7. Nawet swoimi kopnięciami Brett Peddicord nękał rywali. Kibice w liczbie prawie tysiąca, którzy pojawili się na stadionie nie mają prawa żałować swojego przyjścia na stadion, bo zobaczyli wszystko, co w tym sporcie najciekawsze. Orły do swojego bilansu mogą dopisać kolejne punkty. Było to pierwsze zwycięstwo nad Devilsami od 2008 roku. Do tej pory przegrali z nimi sześć meczy z rzędu. Teraz czas odwrócić role. Z boku na to poczynania kolegów patrzył Grzegorz Janiak tight ends Warsaw Eagles, który w trakcie meczu doznał kontuzji. "W pierwszej kwarcie zostałem uderzony kaskiem w lewy prostownik grzbietu" - mówi Janiak. "Myśleliśmy z fizjoterapeutą , że uda nam się to wyprowadzić ale niestety. Ciężko oglądało mi się taki mecz przeciwko takiej drużynie jak Devils, ale cieszę, że moja drużyna zagrała bardzo dobrze. Nie spodziewałem się aż tak wysokiej wygranej, bo jest to prawie dwadzieścia punktów. Myślę że mieliśmy dużą motywację, popełniliśmy dużo mniej błędów niż w ostatnim meczu we Wrocławiu. Zrobiliśmy po prostu swoje. Myślę że po tych naszych przyłożeniach, po tych naszych "drivach" Devils osłabli i dlatego jest taki wynik a nie inny".

W drodze do finału

Dla części zawodników, którzy grają w drużynie od początku istnienia drużyny ten sezon jest czymś niesamowitym. "To jest to czego nigdy bym się nie spodziewał, pierwsze treningi to były na bocznym boisku rugby" - wspomina Dominik Koniusz - "biegaliśmy z piłką i traktowaliśmy to bardziej jako spotkanie towarzyskie. Graliśmy wtedy w padach 4XL, za duże wszystko, ale była wielka pasja. W szoku jestem, że tak to się rozwinęło, że final będzie w telewizji, że finał będzie na Stadionie Narodowym. Sześć lat temu myślałem że przychodzę tu pograć dwa lata i tyle, a to co się stało to jest coś niesamowitego".
Teraz mecze futbolu amerykańskiego to prawdziwe show  i wszystko co dzieje się wokół meczu powinno być lekcją dla innych którą drogą trzeba iść, żeby zapełniać trybuny. Bo po piłce nożnej to właśnie futbol amerykański w Warszawie cieszy się największą frekwencją (sic!). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz