Szukaj na tym blogu

niedziela, 1 lipca 2012

Finał tylko dla "Orłów"!!!

"The Eagles have landed" - czyli Orły wylądowały... i to wylądowały w Finale Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego, który rozegrany zostanie 15 lipca na Stadionie Narodowym. Droga lądowania zapowiadała się bardzo karkołomnie. Równie wyboista jak Kapitana Wrony na Okęciu, chociaż na boisku na Bemowie mogło być mniej ofiar. W obu wypadkach nie wygrał przypadek tylko wysokie umiejętności. 

Devils bronili się jak mogli. Chyba przywieźli ze sobą do Warszawy nawet piekielnie gorącą pogodę. Na boisku było ponad 30 stopni. Zawodnicy, którzy na placu gry spędzili prawie trzy godziny w pełnym słońcu w pełnym rynsztunku (tylko na chwile zaszło słońce i pokropił deszcz) odczuwali nawet dwukrotnie wyższą temperaturę. Piszę to pół żartem, bo warunki dla obu drużyn były takie same czyli - bardzo wyczerpujące. Gracze szukali cienia pod specjalnymi namiotami i polewali się wodą. Wróćmy jednak do sportu, bo to nie Stołeczny Blog Meteorologiczny. 

Tym razem pierwszą połową doskonale rozpoczęli gospodarze. Pierwsze punkty zdobył Grzegorz Janiak, który został wybrany graczem meczu. Wynik podwyższył Brett Peddicord na 7:0. Goście popełniali dużo błędów. Takim wynikiem, bez zmian, zakończyła się pierwsza kwarta. Druga kwarta to wciąż przewaga "Orłów", którzy pokazali, że ostatnie zwycięstwo z Devils nie było przypadkiem. W tej części spotkania udało się zdobyć dziewięć punktów nie tracąc żadnego. Wciąż jednak Eagles nie mogli czuć się pewni awansu.

Druga połowa była bardziej wyrównana. Jednak trzecia kwarta, wygrana 7:6, dawała bezpieczną przewagę. Swoje minuty na boisku dostawali zawodnicy, którzy rzadziej grali w innych meczach, bo zmęczenie wszystkim dawało się we znaki. Po pierwszej połowie z powodu urazu z gry wypadł Jakub Dzikowski, ale jak zapewnia na finał ma być gotowy. Ostatnia kwarta zakończyła się remisem 14:14. Na uwagę zasługuje zwłaszcza przyłożenie Macieja Traczyka (na 36:12)  - zawodnik formacji defensywnej, który tak często mi wspomina, że żałuje, że nie gra w ataku, wspaniale przejął podanie Devils i popędził w pole punktowe rywali. Jak wspominał po meczu trochę bał się, żeby mu piłka nie wypadła, bo miał śliskie rękawiczki. Radość po tych punktach była nie mniejsza niż po zwycięstwie. Ostatecznie na tablicy wyników widniało 37:20 na korzyść gospodarzy. 

Gdy zegar odmierzał sekundy do końca meczu zawodnicy  Eagles, którzy przebywali po za boiskiem otworzyli szampany. Zaczęli podrzucać trenera Phillipa Dillona, założyli mu koronę, oblewali się nawzajem wiadrem z wodą. Cieszyli się z kibicami, były przemówienia jak na apelu. Panowie, hola hola. Jeszcze raz polejcie sobie sobie głowy zimną wodą i przyłóżcie lód na stłuczone miejsca, bo najważniejszy mecz sezonu jest 15 lipca! Gratuluje awansu do finału, ale czas na korony jeszcze przyjdzie! Tylko musicie jeszcze pokonać Seahawks Gdynia... tylko tyle i aż.

Tu znajdziecie pomeczowe komentarze zawodników WE 











1 komentarz:

  1. Wszystko fajnie... tylko spiker "suchary" opowiadał:)

    OdpowiedzUsuń