Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 29 października 2012

"Hala Banacha będzie jaskinią lwa" - wywiad z Michałem Kozłowskim bramkarzem futsalistów AZS UW

Futsaliści AZS Uniwersytetu Warszawskiego po pokonaniu Red Dragons Pniewy 4:2 umocnili się na 5 miejscu w tabeli I ligi i zbliżają się po woli do czołówki. Mimo, że gospodarze po czterech minutach gry przegrywali już 0:2, to odrobili straty i na przerwę schodzili remisując 2:2. W drugiej połowie zespół AZS UW zdobył jeszcze dwa gole, dzięki czemu zwyciężył 4:2. Zapraszam na rozmowę z bramkarzem AZS UW - Michałem Kozłowskim, który mówi o meczu, smoku który pożre rywali oraz popularności futsalu. 


R.Z.: Czy nie zastanawialiście się nad tym , żeby zaczynać mecze od wyniku 0:2. Po prostu prosić o ustawienie takiego rezultatu na tablicy świetlnej, bo wtedy zaczynacie grać. Z KS Gniezno na inauguracje przegrywaliście 0:4 aby dojść ich na 3:4, lecz ostatecznie przegraliście 3:5. Teraz również goniliście wynik ale ta pogoń okazała się szczęśliwa dla Was.   

M.K.: Nie wiem z czego to wynika, ale na trzeci mecz rozgrywany tutaj na Banacha w drugim gonimy wynik. Na szczęście wygrywaliśmy w dramatycznej końcówce. Nie wiem z czego to wynika? Może chłopaki muszą poczuć taką zadrę, że ten przeciwnik może nam zrobić krzywdę tutaj odbierając jakieś punkty tutaj. Jednak chcemy pokazać, że mimo ich przegrywamy to my jesteśmy lepsi. Myślę, że w tym meczu pokazaliśmy charakter i teraz będziemy się piąć w górę tabeli.

R.Z.: Wiadomo, że spotkanie zwycięża ten kto zdobędzie więcej bramek ale Twoim zdaniem to spotkanie wygraliście dzięki dobrej grze w obronie czy w ataku? A może wszystko w waszym zespole funkcjonowało bardzo dobrze? 

M.K.: Gra się tak jak przeciwnik pozwala, a Red Dragons nie postawili naszej grze obronnej zbyt wysoko poprzeczki. Nie musieliśmy wznosić się na wyżyny umiejętności, żeby wybronić nie które sytuacje ale wiadomo, że obroną samą meczu nie wygramy bo skończy się 0:0. Ja jestem od tego żeby bronić i tutaj chwała kolegom, że miałem mało pracy ale w futsalu może mniej niż w piłce nożnej przez większość meczu możesz nie mieć sytuacji a w tych dwóch, trzech momentach trzeba się wykazać. Natomiast chłopaki w polu pokazali naprawdę parę fajnych akcji, które ćwiczymy na treningach i myślę, że z każdym meczem będzie coraz lepiej i będzie to jeszcze bardziej dynamiczne.

R.Z.: Do tej pory w hali przy Banacha prezentujecie się naprawdę rewelacyjnie. W trzech meczach dwa zwycięstwa to dobry wynik. Na wyjeździe rozegraliście póki co jeden mecz i ponieśliście jedną porażka w dodatku podobno w nie najlepszym stylu.  Czy to znaczy, że będziecie w tym sezonie tylko rycerzami własnego parkietu?

M.K.: Nie. Na pewno byłoby fajnie pourywać drużynom na wyjazdach punkty. Wiadomo, że u siebie wychodzi się pewniejszym na mecz. Tutaj, na tej hali się ćwiczy, zna się jej każdy fragment. Chcielibyśmy, żeby nasza hala w tym sezonie była bastionem nie do zdobycia. Chciałbym, żeby drużyny, które tu jadą czuły, że jadą do jaskini lwa, do jaskini smoka, który ich pożre. Na wyjazdach też te punkty będziemy zdobywać a to dlatego, że nasza gra wygląda coraz lepiej. Nasze przygotowania były trochę inne i te drużyny, które odpaliły na początku, my będziemy z czasem wyprzedzać. Zarówno pod względem fizycznym jak i taktycznym, bo umówmy się pierwsza liga to nie są wyżyny gry taktycznej. Wystarczy kilka ciekawych, nie oklepanych schematów - bo wszyscy próbują grać do środkowego na ścianę. To wszyscy znają, to wszyscy grali 10 lat temu, teraz tak jak piłka nożna tak i futsal idzie naprzód, więc trzeba szukać rozwiązań żeby przeciwnika czymś zaskoczyć. 

R.Z.: Powiedziałeś o zaskoczeniu i jaskini lwa. Mnie zaskoczyło to, że w końcu w hali przy Banacha na waszych meczach jest ponad 150 osób. Jest w końcu dla kogo grać. Pojawiają się rodzice z dziećmi, pierwszy jeszcze nieśmiały doping. Coś zaczyna się dziać w temacie futsalu w Warszawie?

M.K.: Myślę, że na meczu z Red Dragons byłoby jeszcze więcej ludzi gdyby nie śnieżna pogoda, która pewnie powstrzymała wiele osób. Mecz z Heliosem pokazał, że ten doping może być. Jest wielu kibiców w rożnym wieku. Są ludzie starsi, są też chłopcy którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z piłką w klubach w Warszawie. Im więcej ludzi będzie przychodziło, tym łatwiej będzie nam grać, bo wiadomo że gra się dla siebie ale fajnie po udanej interwencji czy zagraniu usłyszeć brawa. To jest docenienie potów wylanych na treningach. Myślę, że kibice będą napędzali nas, my będziemy napędzali kibiców. Może pojawi się w końcu jakiś sponsor, który zainteresowałby się futsalem. Podczas wyborów PZPN jeden z kandydatów wspomniał o futsalu więc może ktoś dostrzeże piękno tej gry i będziemy szli do przodu nie tylko jako AZS UW ale futsal jako dyscyplina.    


    
  


niedziela, 28 października 2012

Pierwsza Kręta Piątka na Moczydle

Osoby wkręcone w bieganie mimo nie najlepszej pogody stawiły się licznie na starcie "Krętej Piątki". Zimowa sceneria parku Moczydło nie odstraszyła twardych charakterów biegaczy, którzy w liczbie prawie 300 chcieli się sprawdzić na dwóch dwu i pół kilometrowych pętlach. Każdy kto tego dnia wyszedł z domu, żeby się poruszać już może uważać się za zwycięzcę. Najlepsi oczywiście walczyli o jak najlepsze czasy, choć w rozdeptanym śniegu nikt nie myślał o biciu życiówki.  

Amatorzy biegania, którzy zwykle truchtają po bieżni, lub po płaskim terenie udział w "Krętej Piątce" na pewno będą długo wspominać. Zwłaszcza podbieg pod górkę Moczydłowską a także kręte zbiegnięcia. Jedyne miłe akcenty to stawy które tam się znajdują, dwa mostki przez które biegli zawodnicy i .., to by było na tyle. Reszta to już prawdziwy sprawdzian formy. Do tej pory Park odwiedzany był głównie przez spacerowiczów i ludzi biegających rekreacyjnie. Może pierwsza Kręta Piątka sprawi, że stanie się areną cyklicznych zawodów jak choćby Park Skaryszewski dla Praskiej Dychy.  
"Park Moczydło jest bardzo ładny. Trasa jest dość trudna ale dla amatora przystępna" - zapowiadał Krzysztof Dymel organizator biegu. "Wykorzystaliśmy kręte ścieżki do jeździe na rowerze górskim, stąd nazwa Kręta Piątka". Chociaż tego dnia nazwę "Kręta Piątka" zamieniłbym na "Śliska Piątka".
Zawodnicy wystartowali po godzinie 12. Od razu na czoło biegu wysunęli się  Artur Sielski oraz Rafał Rusiniak. To praktycznie między nimi rozstrzygnąć miała się walka o pierwsze miejsce. Cała grupa biegaczy musiała uważać na zbity śnieg na trasie, który leżał na trasie. Stojąc na dole największe respekt wzbudzał podbieg pod górkę. Cześć zawodników przestawała biegać i wchodziła. Jednak zdaniem nie których to właśnie zbiegnięcia są najniebezpieczniejsza bo można łatwo doznać kontuzji. 
Najszybszy z całej stawki okazał się Artur Sielski z miejscowości Barlinek w Zachodniopomorskiem, który 5 kilometrów pokonał w czasie 18:01 minuty. Można więc powiedzieć, że pan Artur "przyjechał, zobaczył i zwyciężył". Chociaż, gdy przyjechał na start pierwszą jego myślą było to, że zapomniał biegówek. " Na początku mogłem wrzucić narty, bo trasa nie nadawała się zbytnio do biegania, potem jednak trochę śnieg stopniał i przypominał taką trasę z biegów przełajowych w okresie zima-wiosna." - mówił Artur Sielski z grupy Biegam bo Lubie. " Co do trudności trasy to ciężkie były schody. Ja wybrałem taką metodę, że pokonywałem co drugi stopień, żeby wydłużać krok. Podbieg faktycznie był ciekawy na szczęście śnieg był twardy i miał przyczepność. Najgorsze były zakręty w dolnej części trasy, gdzie się zbiegało w dół tam zaliczyłem dwa szlify (śmiech)". Mimo kraksy na trasie zwycięzca nad drugim Rafałem Rusiniakiem z klubu ŁŁKS Łomża miał 35 sekund przewagi. Honoru stołecznych biegaczy obronił Mateusz Kaźmierczak z UKS G-8 Bielany, który do lidera stracił 54 sekundy.  
Trzymam kciuki, żeby impreza wpisała się w kalendarz stołecznych imprez sportowych. Nie wiem czy ciężko będzie zamknąć park na godzinę, ale w każdym razie wątkiem humorystycznym było, gdy trwała rozgrzewka a między sportowcami poruszały się osoby wracające ze swoimi tobołkami z bazarku na Olimpii. Ale to może pewien wolski folklor. Ważne, że w ten folklor wsiąka też "Wola na bieganie". "Za rok może postaramy się już współpracować z Urzędem Dzielnicy Wola, żeby dzielnica objęła nas patronatem" powiedział Krzysztof Dymel. Dodatkowo dobry jest termin imprezy dla osób, które przygotowują się do startu w Biegu Niepodległości. Może być to dla nich próba generalna przed startem 11 listopada.
 







Trzecie zwycięstwo AZS UW w sezonie

Szczypiorniści AZS Uniwersytetu Warszawskiego w meczu z Gorzowskim Stowarzyszeniem Piłki Ręcznej byli zdecydowanym faworytem. Przyjezdni po pięciu kolejkach mieli na koncie pięć przegranych spotkań i zajmowali ostatnie miejsce w tabeli I ligi. Zawodnicy AZS UW we własnej hali chcieli przedłużyć fatalną passe gości. Choć, jak wiadomo każda seria musi mieć swój koniec. GSPR Gorzów Wielkopolski musi jednak poczekać na swoje pierwsze punkty. 

Pierwsze trafienie w meczu było autorstwa GSPR a dokładnie Marka Baraniaka, który był okazał się strzelcem zespołu w tym meczu. W całym spotkaniu gracz z numerem 18 zdobył 8 bramek. Nie wyprzedzajmy jednak faktów. Po chwili dla gospodarzy wyrównał Łukasz Wolski i było 1:1. Do 4 minuty meczu trwała wymiana ciosów i od rezultatu 1:2 zawodnicy Witolda Rzepki zaczęli uciekać przyjezdnym. Po trafieniach: Michała Flisiaka, Łukasza Nowaka oraz Pawła Puszkarskiego zrobiło się 4:2. Drużyna, która w Warszawie pojawiła się w delegacji, chociaż skazywana była na porażkę, nie położyła się na parkiecie, nie załamała się tylko zakasała rękawy i nawiązała walkę w 14 minucie doprowadzają do wyniku 7:7. Remis utrzymywał się do 17 minuty pierwszej połowy i stanu 9:9. Nadzieje na dobry wynik przyjezdnym zniszczyli Łukaszowie: Wolski i Nowak, którzy zdobyli po dwie bramki w ciągu trzech minut. AZS UW tak się rozpędził, że pod koniec pierwszej połowy prowadzili już 16:11 ale stracili 3 bramki i wynikiem 16:14 zakończyła się pierwsza połowa. 
Druga część meczu to dobra gra Adama Waśko, który zdobył siedem goli (wszystkie w drugiej połowie). Cały zespół AZS UW spisywał się bardzo dobrze, bronili szczelnie i rzucali celnie. Swoje punkty dorzucali m.in Michał Wysocki oraz Franci Brinovec. W 47 minucie spotkania czerwoną kartkę otrzymał bramkarz gości Jarosław Biedrawa za faul prawie na środku boiska na jednym z zawodników UW. Gorzów w drugiej połowie zdobył 12 goli w tym 4 z rzutów karnych. Gospodarze, tego fragmentu gry w drugiej części nie mieli ani jednego. a z akcji zdobyli 19 bramek.  Dzięki czemu mogli dopisać sobie komplet punktów. Kibice opuszczające hale przy Banacha w ten śnieżny wieczór nie mogli narzekać na to, że pokonali aurę aby oglądać mecz i oglądali słaby mecz albo jedno strony pojedynek. Goście zostawili po sobie dobre, ambitne wrażenie ale za to punktów nikt nie przyznaje w piłce ręcznej.
AZS UW po 7 kolejkach rozgrywek I ligi zajmuje 9 miejsce. Uniwerek na koncie ma 3 zwycięstwa i 4 porażki. Teraz przed zawodnikami AZS UW luźniejszy tydzień w treningach związany z dniem Wszystkich Świętych oraz przerwą na reprezentacje. Następny mecz ligowy dopiero 10 listopada. GSPR natomiast swoją passę przedłużył do 6 przegranych meczów i wciąż okupuje 13 miejsce. Pechowe zwłaszcza, że za 2 tygodnie przyjeżdża do nich niepokonany lider KPR Legionowo. 

AZS Uniwersytet Warszawski - GPRS Gorzów Wielkopolski 35:26 (16:14) 

Skład AZS UW: Marcin Malanowski, Michał Wysocki, Adam Waśko, Sławomir Kuc, Paweł Puszkarski, Michał Flisiak, Maciej Krawiecki, Łukasz Wolski, Hubert Chmielewski, Łukasz Nowak, Łukasz Monikowski, Bartosz Zaprutko, Francl Brinovec, Kamil Praski, Bartosz Monikowski, Bartosz Troński.

Punkty AZS UW: Adam Waśko 7, Łukasz Nowak, 7, Michał Flisiak 5, Francl Brinovec 5, Łukasz Wolski 5, Paweł Puszkarski 1, Bartosz Monikowski 1, Sławomir Kuc 1. 

Punkty GSPR Gorzów : Marek Baraniak 8, Michał Nieradko 6...

Karne AZS UW : 3 (2 bramki)
Karne GSPR      : 6 (6 bramek) 
  

Bartosz Monikowski ( zawodnik AZS UW ) Wiedzieliśmy, że Gorzów nie ma żadnego zwycięstwa, mają jakieś problemy finansowo-organizacyjne... ale my również potrzebowaliśmy  punktów. Teoretycznie była to dość prosta sprawa. Trzeba jednak znaleźć te motywacje. Widać było to w pierwszej połowie, że było ciężko. Odskakiwaliśmy a oni nas dochodzili i tak się trochę bujaliśmy. W przerwie powiedzieliśmy sobie parę słów, można powiedzieć, że wzięliśmy się za łby i drugą cześć bardzo fajnie zaczęliśmy. Odskoczyliśmy na osiem , dziewięć bramek i tak naprawdę zawody były ustawione, wszyscy mogli pograć i całe szczęście że tak to się skończyło. Adam Waśko na pewno zagrał bardzo dobre zawody. Nie wiem czy bramkarze z Gorzowa wiedzieli kim jest Adam bo parę razy zachowali się... niesamowicie (śmiech).Co do krytyki wobec skrzydłowych? To wiadomo, że każdy mecz jest inny, czasem łatwo jest krytykować skrzydła jak piłek nie dostają. W tym meczu była bardzo wysoka obrona Gorzowa na środku, wysocy zawodnicy po 2 metry, więc graliśmy te piłki do boku a tam Adam, Franek czy Paweł Puszkarski, kończyli akcje.          








 

sobota, 27 października 2012

Porażka w rugby na śniegu

W sobotę, nie wiem czy zima zaskoczyła drogowców ale na pewno zaskoczyła organizatorów kilkudziesięciu meczów w całej Polsce. Na boisku przy Marymonckiej do godziny 13, kilka osób pracowało przy odśnieżaniu linii i walce o to żeby mecz pomiędzy AZS AWF a Lechią Gdańsk został rozegrany. Skoro rywale już byli w stolicy, chyba wszyscy uznali, że trzeba ten mecz zaliczyć. Chociaż obiektywnie patrząc obiektywnie plac nie nadawał się do gry. Murawa na AWF nie jest ani podgrzewana ani nie ma na boisku dachu. Trzeba było grać w takich warunkach jakie są.

Mówi się, że warunki zawsze są takie same dla obu zespołów. Ja uważam, że fatalna pogoda była bardziej na rękę AZS AWF. Goście nie mogli wykorzystać swojego zgrania, przeprowadzać akcji zespołowych i w ogóle pokazać tego że umieją grać w rugby. Zamiast tego na boisku panował chaos, który napędzał gospodarzy. Byli oni nawet bliscy zdobycia drop gola dającego trzy punkty. Jednak próba kopnięcia piłki po koźle w trakcie gry, została zablokowana.Szkoda, że zawodnik AZS AWF tak długo zwlekał z podjęciem decyzji. W końcu jednak faworyci spotkania, czyli Lechia zaczęła częściej grać nogą i próbować indywidualnych akcji. Piłki zagrywane były za plecy zawodników AZS AWF "na aferę" i coś z tego powstawało, bo piłka potrafiła płatała figle wyślizgując się raz jednym raz drugim graczom. W pewnym momencie Lechia zdobyła pierwsze przyłożenie na 5:0 po akcji lewą stroną boiska, jednak próba podwyższenia była nie udana. Po kolejne przyłożeniu na 10:0 Lechia również nie zdołała podwyższyć kopnięciem. Dopiero po doskonałej akcji biegowej pod koniec pierwszej połowy i przyłożeniu między słupy  na 15:0 goście podwyższyli do 17:0. Takim wynikiem zakończyła się pierwsza połowa. 
Druga część meczu to coraz bardziej zasypane boisko, zasypane puste krzesełka na których nie było kibiców oraz coraz większe problemy AZS AWF. Karty jednak tego dnia rozdawała pogoda, która uniemożliwiała przeprowadzanie składnych akcji. Byli zawodnicy wspominali natomiast stare piłki, wykonane ze skóry, które nasiąkały wodą i stawały się później ciężkie jak piłka lekarska. Można nimi było sobie powybijać palce. Teraz to nowa technologia- jedyny minus to to że piłki się ślizgają.  My tu wspominamy a po stronie Lechii robi się ...36:0. Punkty zdobywają : Marek Płonka 10, Robert Kuźmiński 10, Rafał Janeczko 6 ( były zawodnik AZS AWF) , Tomasz Hebda 5 oraz Piotr Jurkowski 5. 
AZS po rundzie jesiennej zajmuje ostatnie miejsce w ekstralidze rugby. W siedmiu meczach zdobywając 1 punkt. Nie obrażając nikogo widać, że liga rugby staje się coraz bardziej zawodowa, jak długo będzie w niej miejsce dla amatorów z Marymonckiej? Którzy chociaż mają wielkie chęci do gry nie są w stanie pokonać ludzi, którzy żyją z rugby i trenują 5 razy w tygodniu a 2 razy.

Maciej Misiak, trener AZS AWF - Ostatnie mecze z Lechią przegrywaliśmy wysoko ponad 50 punktów. Pogoda nam trochę sprzyjała bo mogliśmy skupić się na obronie, dzięki temu wynik jest nie wiem czy niski ale 30 pare punktów dla Lechii. Myślę, że zagraliśmy ambitnie. Patrząc na to że u nas nie grała nasza 10 - Łukasz Nowosz i 8 - Jan Cal, to uważam, że pozytywnie pokazaliśmy się w meczu z mistrzem Polski. Zdarzało nam się grać w takich arktycznych warunkach ale faktycznie rzadko. Był to ostatni mecz rundy jesiennej, ale w tym roku gramy awansem jeden mecz rundy wiosennej za dwa tygodnie i 11 listopada jesteśmy gospodarzem turnieju siódemek. 
P.S W tym samym czasie kilka kilometrów dalej, przy ulicy Wawelskiej była wiosna...tzn nie kalendarzowa ani też pogodowa tylko wiosna według terminarza I ligi rugby. W spotkaniu rozgrywanym awansem za przyszłą rundę, rugbyści Skry przegrali z Czarnymi Pruszcz Gdański 12:30. Podsumowując na Bielanach jesień, na Mokotowie wiosna a wszystko łączy śnieg. 




 

piątek, 26 października 2012

"Czas wyboru"

PZPN PZPN... wszędzie PZPN. W telewizji wybory, w radio wybory w gazetach wybory. Kraj jest już chory na temat "Kto będzie Prezesem?". Mówimy o związku, którego reprezentacja awansowała właśnie na... 54 miejsce w rankingu FIFA. Wybrałem się, więc do hotelu Sheraton, żeby z bliska przyjrzeć się wyborczej gorączce.

Na miejscu 118 delegatów podzielonych jak to się mówi: na beton, rewolucjonistów oraz pływaków, którzy z każdymi wejdą w koalicję, żeby tylko utrzymać posadę - taki PSL. Grupa dziennikarzy na bieżąco raportuje co się dzieje w sali obrad. Trochę już wkurzeni, że siedzieć tu będą do północy, wszystko przez opóźnienia na sali. Dokładnie wybory przewodniczącego oraz głosowanie nad tym w jaki sposób głosować. Rewolucjoniści dogadać się nie mogą. Do godziny 13 jedyne sprawne co szło to wnoszenie cateringu. Na mównicy pojawił się także ustępujący prezes Grzegorz Lato, który trochę żalił się na to, że go nie doceniano oraz, że Euro 2012 było sukcesem... no może nie sportowym. Salę "rozruszał" też Zbigniew Lach, który z mównicy namawiał Kręcine do rezygnacji z kandydowania. Kabaret, więc nie wybory.
W kulisach mówi się, że wygra Edward Potok czyli przedstawiciel betonu a raczej żel betonu, który miał być w koalicji z Romanem Koseckim. Po pewnym czasie jednak Kosecki mówi, że sam startuje w wyborach.Faworytem staje się więc Zbiegnie Boniek. Do pierwszej tury podobno, więc nie powstała żadna kolacja między kandydatami, choć wydaje się, że najmniejsze szanse miał  Zdzisław Kręcina. Były sekretarz zapowiadał rano, że ogarną to wszystko do 15. Jak się okazało o 16 zarządzono przerwę obiadową.
Zresztą wcześniej co jakiś czas urządzano przerwy. Może gdyby wybory przeprowadzano w formie konklawe wszystko poszłoby sprawniej. Delegaci zamknięci byli by pod kluczem i może zebraliby się w sobie i dokonali wyboru a nie wychodzili na papierosa co chwilę.Było już pewne, że wybory skończą się w nocy a może nawet w sobotę rano. System australijski , który wybrano do głosowania jest taki, że odpada osoba która zebrała najmniej głosów. Mogło być nawet 4 tury głosowania...o ile nikt nie zdobędzie ponad 50 procent głosów w pierwszej turze. Do tego dochodzą jeszcze wybory komisji a później wiceprezesów, zarządu itp Blady świt zastanie ich w hotelu Sheraton. 
Wracając do domu  myślałem, że ktokolwiek nie zostanie wybrany to i tak nic się nie zmieni. Zmienić mogą coś ludzie na dole, pracując u podstaw, z dziećmi w małych klubach, służąc piłce nożnej. Dla takich ludzi mam wiele szacunku. A tych, których nazywa się baronami, którzy decydują o wyborze prezesa są dla mnie bardziej jak Nikodemowie Dyzma. Baronowie to arystokracja, co prawda jest to najniższy stopień arystokratyczny ale jednak. A Ci , którzy uważani są za magnatów nawet obok takich tytułów nie stali. 
Czy ktoś pamięta kto był prezesem PZPN w czasach gdy Polska zajmowała 3 miejsce w RFN w 1974 roku albo w Hiszpanii w 1982? Pewnie nie, bo kogo to obchodzi.



     


wtorek, 23 października 2012

Nowa pięściarska kuźnia talentów

Na Woli, w Zespole Szkół im. Stefana Bryły powstać ma pierwszy w Polsce, Uczniowski Klub Sportowy Urlich Nokaut Promotion. Projekt ma wystartować w styczniu. Do stawienia się na treningach uczniów szkoły zachęcali ambasadorzy akcji: mistrz świata w organizacji WBC i były mistrz świata w federacji IBF w kategorii junior ciężkiej-Krzysztof "Diablo" Włodarczyk oraz Przemysław Saleta, mistrz Europy EBU w wadze ciężkiej  a także Artur Szpilka, który na swoje sukcesy  pracuje. Jak długo projekt będzie działał? Oby dłużej niż 12 rund.

Tereny Koła to teren idealny do szukania nowych gwiazd w boksie. Jeśli tylko młodzież z tamtejszych okolic zrozumie, że dawanie w twarz na ulicy można zamienić na sport i jeszcze zrobić na tym karierę to mogą być z tego zaskakujące efekty. Kto może w tym pomóc jak nie wspomnieni mistrzowie, którzy mogą stać się autorytetem dla nudzącej się dzieciarni. Może filia UKS powstałaby jeszcze na "Gibalaku"?  Póki co, będzie przy ulicy Księcia Janusza. Jak powiedziała na spotkaniu z uczniami i mediami pani dyrektor "Obserwujemy naszych podopiecznych, którzy trenują po lekcjach w siłowni a mamy ich dwie. Wierzymy, że znajdą czas na uprawianie kolejnej dyscypliny i pójdą w ślady mistrzów".  
Szkoła sprawia znakomite warunki do uprawiania sportu. Dwie szatnie, wspomniane dwie siłownie, dwie hale (jedna duża druga mniejsza, boiska do trenowania na dworze). Zajęcia odbywać będą się trzy razy w tygodniu. Nic tylko podnosić umiejętności i stać się mistrzem pierwszego kroku bokserskiego.  
"Przeprowadzimy nabór, podejrzewam, że nie będzie grupy zaawansowanej, wszyscy będą świeżakami"- mówi Łukasz Malinowski trener koordynator UKS Urlich Nokaut Promotion. " Będziemy z nauczycielem WF zachęcać młodych ludzi do uprawniania pięściarstwa. Zarówno tych sprawnych jak i tych mniej sprawnych również. Organizacyjnie to będziemy podejmowali decyzje na bieżąco- czy zrobimy drugą grupe, czy podzielimy na roczniki. To wszystko zależy jaki będzie odzew" - dodaje trener.
UKS planować będzie także współpracować z innymi warszawskimi klubami, Legią, Fenixem, Gwardią (chociaż niestety nie wiele tam już się dzieje) a także siedzibą klubu Nokaut Promotion na Wawrzyszewie, gdzie jest hala z dwoma ringami. 
Klub w pracy z młodymi pięściarzami stawiać będzie na jakość "Będą w to zaangażowanie trenerzy z wieloletnim doświadczeniem. Ja sam prowadzę zajęcia 11 lat. Mam uprawnienia trenera I klasy. Trenowałem kiedyś juniorów w naszym gymie na Wawrzyszewie, jeździłem z nimi po całej Polsce.Dlatego myślę, że damy sobie rade. Co do spraw organizacyjnych to wszyscy są tak pozytywnie nastawieni zarówno pani dyrektor jak i prezes Gil, co w połączeniu z doświadczeniem naszej grupy może stworzyć coś co będzie istniało wiele lat"  - mówi Łukasz Malinowski.
Zastanawia mnie tylko czy do treningów zostaną dopuszczeni chętni z poza szkoły? Czy może będą mogli uczyć się w szkole za trenowanie w UKS? Na pewno cieszyć się trzeba jednak, że w naszym mieście coś może powstać a nie tylko upada.


  

niedziela, 21 października 2012

"Wierzę w ten zespół" - wywiad z Maciejem Gordonem trenerem koszykarek AZS UW

Koszykarki AZS Uniwersytetu Warszawskiego po serii wyjazdowych meczów, po raz pierwszy w tym sezonie zawitały na parkiet hali przy ulicy Szturmowej. Gospodynie bardzo liczyły na zwycięstwo z AZS UMCS Lublin. Niestety,  mimo wyrównanego pojedynku, w którym rezultat utrzymywał się na granicy remisu UW przegrało czterema punktami a przyjezdne po meczu odtańczyły zwycięski taniec. Na wywiad z załamanym trenerem Maciejem Gordonem musiałem trochę poczekać.  Jednak rozumiałem, że najchętniej nie rozmawiałby tego już dnia z nikim.

R.Z.: Po ostatnim zwycięstwie na wyjeździe, wiele osób to was stawiało za faworyta w spotkaniu z AZS UMCS Lublin. Mecz faktycznie był bardzo wyrównany. Czego zabrakło do tego żeby na tablicy nie widniał wynik 62:66 tylko np 66:62 dla was?

M.G.: Nie wiem czego zabrakło... wydaje mi się, że przede wszystkim brak skuteczności. Zaczęliśmy ten mecz zbyt nerwowo, stwarzaliśmy sobie niezłe sytuacje ale graliśmy zbyt elektrycznie przez co brakowało dokładności. W pewnym momencie złapaliśmy rytm i zdawało się, że wyjdziemy na prowadzenie i odjedziemy. Kiedy jednak wyszliśmy odskoczyliśmy, chyba na 41:38 popełniliśmy dwie... fatalne decyzje w ataku, przez co rywalki odrobiły straty ale i odjechały na kilka oczek. To było cholernie bolesne... Może nie jesteśmy zespołem na góre tabeli w tym roku? Choć wierzę, że dziewczyny się pozbierają. Szkoda, że to co odrobiliśmy w zeszłym tygodniu, straciliśmy teraz a to może nas zaboleć na koniec sezonu. Liczę, że zespół wygra to co powinien plus jeszcze uszczknie coś jeszcze na wyjazdach oraz w takich meczach, które będą ciężkie. Niestety brakuje nam w pewnych momentach koncentracji, nie chcę mówić personalnie ale z zawodniczkami będę musiał porozmawiać indywidualnie bo czasem przemontowywanie naszych graczy jest strasznie duże. W wyniku tego nie grają co potrafią i to jest chyba największy kłopot. 

R.Z.: Ponieważ jest to nasze pierwsze spotkanie w tym sezonie, muszę zapytań o nowe zawodniczki, które wzmocniły AZS UW. Chociaż trzon w klubie od jakiegoś czasu jest taki sam to jednak pojawiło się kilka nowych koszykarek. Klubowi akademickiemu też ciężko rywalizować na rynku transferowym z profesjonalnymi klubami.

M.G.: My możemy zaproponować jakieś studia, jakąś drobną pomoc w postaci stypendiów i no rozwój graczom.Skorzystały z naszej oferty dwie zawodniczki, którym proponowaliśmy grę już przed rokiem ale poszły do Sokola Podlaskiego. Mówię tu o Monice Bieniek i  Justynie Owczarek. Z czystego przypadku pojawiła się Karolina Fiejdasz, która w zeszłym roku mieszkała w Barcelonie, grała na zapleczu hiszpańskiej Ekstraklasy, jej mąż dostał teraz pracę w Warszawie. Chciała potrenować i ustaliliśmy jakieś zasady współdziałania. Doszła jeszcze jedna kluczowa zawodniczka- Jolanta Nowocin, jednak doznała kontuzji w drugim tygodniu września. Ona byłaby szalenie pomocna właśnie w takich meczach jak ten jednak zerwała więzadła.Jest jeszcze Iza Tkacz z juniorek SKS 12 Warszawa, bardzo obiecująca zawodniczka rocznik 1995 o parametrach wzrostu 186 centymetrów wzrostu, która naruszyła sobie kolano na obozie i jej rehabilitacja się kończy i myślę, że w listopadzie powinna do nas wrócić. Nowocin pewnie później będzie gotowa do gry, ale ta dwójka na pewno wzmocni naszą siłę. Na ten moment jedna trzeba wygrywać to co się powinno, natomiast my dwa z tych meczów przegraliśmy. 

R.Z.: Jak zakładaliście sobie przed sezonem o co będziecie grali, to gdzie widział trener swoją drużynę? 
M.G.:  Ja zawsze to samo powtarzam... starajmy się grać jak najlepiej w koszykówkę! I osiągać wyniki lepsze niż w poprzednim sezonie. W tym sezonie odpadło nam dwoje zawodników Iwona Zagrobelna i Edyta Kisiel o parametrach 188 cm 190 cm i ta strefa pod koszowa trochę nam się zachwiała. Do połowy lipca Iwona miała być, ale wtedy zdecydowała się na rezygnację z koszykówki i podjęcie pracy. Potem nie było też kogo za bardzo wziąć. Dlatego też mamy kłopot, choć widać, że Justyna Owczarek ma potencjał, walczy i stara się to jednak brakuje jej ogrania. Ja mam nadzieję, że w drugiej części sezonu to będzie bardzo przydatny gracz. Jest już przydatna Kasia Sobczyńska, Sylwia Zabielewicz, jeszcze dojdzie Iza Tkacz i jakoś będziemy to rzeźbić. Ten zespół jeszcze nie jedną niespodziankę sprawi ale teraz jest frustracja , bo ten mecz powinniśmy wygrać. W tabeli zamiast mieć bilans 3-0 albo 2-1 zaczynamy ligę od 1-2. Teraz jedziemy na wyjazd do głównego faworyta do awansu, do Siedlec, gdzie daje się na 5 % na zwycięstwo. Myślę, że to jest realna ocena, choć pojedziemy tam walczyć i bić się o punkty. Trzeba pracować nad morale zespołu , które przed tym meczem było niezłe ale teraz na pewno zostało zachwiane. 

R.Z.: Wspominał trener o złych decyzjach, które podejmowały zawodniczki w ważnym momencie meczu. Czy to element techniczny który można poprawić na treningu? Czy raczej psychiczny?
M.G.: Gra w koszykówkę jest szalenie dynamiczna, więc tu ciężko jest coś poprawiać w kontekście psychologii. To trzeba wypracować na treningach, podnosić umiejętności zawodniczek, żeby umiały je wykorzystać wobec przeciwnika W poprzednim sezonie nam to się udało.W meczu z UMCS zawodniczki popełniły za dużo indywidualnych błędów. Taktyka też nie wyglądała za dobrze i nie wiem czym to było spowodowane.Mamy problemy z pozycją 1, jakoś nie są w stanie zaskoczyć pewnych rzeczy. Mam nadzieję że to się poprawi ciężką pracą i dojdziemy do tematu , że nie będzie z tym kłopotu. Ciągle niestety poszukuję tych "jedynek". Nie spełniają tych oczekiwań jakie my sobie zakładamy i jakie one sobie zakładają , bo te mecze często są szarpane. Natomiast ja ciągle w nie wierze i nie zamierzam po Polsce szukać Bóg wie jakiego gracza, który dźwignie ligę. Postawiłem na ten zespół i zamierzam z nim do końca sezonu wytrwać. Jak to się ładnie mówi - kapitan ze statku schodzi ostatni. Jest jeszcze parę meczów i wierzę, że uda nam się to ugrać. 



   

 




  




  


 

sobota, 20 października 2012

Pierwsze kroki młodych rugbystów

Na boisku Akademii Wychowania Fizycznego przy Marymonckiej, gdzie zwykle grają i trenują rugbyści pierwszego zespołu AZS odbył się regionalny turniej dzieci i młodzieży w tej dyscyplinie - Kongres Cup. Turnieje  tego typu stawiają pierwsze przetarcie w tym sporcie. Na szczęście imprez dla najmłodszych Polsce jest coraz więcej co może tylko podnieść poziom rugby w przyszłości. 

Na AWF praca z młodzieżą przez ostatnie lata delikatnie mówiąc kulała. Nie było wielu wychowanków, którzy wzmacnialiby pierwszą drużynę. Klub, którego nie stać na kupowanie zawodników a studia na uczelni nie przyciągają już tak jak kiedyś, potrzebuje co sezon 2-3 zawodników gotowych do gry. Z tym niestety był problem. Teraz, choć trochę odgórnie, Polski Związek Rugby nakazał posiadanie drużynom grającym w Ekstralidze, zespoły młodzików i kadetów, które muszą rozegrać przynajmniej dwa turnieje, więc musiało ruszyć szkolenie. Inaczej miałyby być kary finansowe i punktowe. Pół żartem pół serio mówiąc AZS AWF nie ma za bardzo czego zabierać w kwestii pieniędzy ani punktów. Na szczęście "wespół w zespół" z ekipą Frogs&Co Warsaw prowadzą akademię rugby, która pod szyldem AZS AWF wystartowała w turnieju.
W rywalizacji mini żaków (od 7 do 10 roku życia) gospodarze zajęli drugie miejsce. Zwyciężył MKR Siedlce. Mecze w tej kategorii wiekowej toczą się dwa razy po pięć minut. Najmłodsi rugbyści mają przy pasach od spodenek paski (tagi), których zerwanie odznacza powalenie. Spotkania najmłodszych były, jak zawsze, najbardziej emocjonujące. Pasja, zaangażowanie, walka o każdą piłkę - tym imponowali młodzi rugbyści.
Ich starsi koledzy grający w kategorii żaków zajęli drugie miejsce na cztery zespoły. Pokonali 4:0 MKR Siedlce i 3-0 Budowlanych Lublin oraz przegrali 0-7 z Pogonią Siedlce. 
Najstarszy zespół młodzików (12-13 lat) AZS AWF łączony z Pogonią Siedlce, w których szeregach grała także jedna zawodniczka z Francji zajęła czwarte miejsce. W trzech spotkaniach zespół odniósł jedno zwycięstwo z Budowlanymi Lublin 14:12. Najlepszy w tej grupie był Orkan Sochaczew. Nie wyniki jednak w tych grupach wiekowych są najważniejsze. "To co wypracujemy tutaj jest podstawą, żeby rozkwitli w wieku seniorskim, juniorskim. Żeby Warszawa po kilku latach zastoju mogła zaistnieć z powrotem w Polsce"- mówi Michał Kępa trener dzieci AZS AWF i zawodnik w drużynie seniorów. " Poziom jest zadowalający na tyle treningów ile odbyliśmy ale wygranie jednego meczu uważam za sukces" .
Za tydzień kolejny turniej, tym razem w Siedlcach. Kolejna edycja  Kongres Cup za rok w Warszawie. Może takie turnieje są dobrą prognozą, że nie powtórzy się już sytuacja, kiedy na Młodzieżowe Mistrzostwa Polski nie będzie można skomplementować regulaminowe osiem drużyn. 


       

piątek, 19 października 2012

Remis i niedosyt AZS AWF

Piłkarki ręczne AZS AWF miały wysłać SMS do Gliwic na tarczy. Po dwóch porażkach w lidze zawodniczki z Bielan chciały w końcu wygrać i rywalki ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego wydawały się dobrym zespołem ku temu. Niestety zamiast dwóch punktów, drużyna Piotra Kapuścińskiego dopisała sobie tylko jeden. Według mnie tylko jeden.

Wchodząc na halę Gier AWF większość ludzi patrzyła na to, czy dach jest zamknięty? Był a to znak, że mecz zostanie rozegrany, więc można zasiąść na trybunach. Początek spotkania przebiegał zgodnie z planem - już w 48 sekundzie Magdalena Godlewska dała prowadzenie gospodyniom meczu. Akcje SMS Gliwice w tym fragmencie gry stały pod znakiem błędów - jedna z zawodniczek rozgrywając swój schemat zrobiła kroki. Piłka trafiła do AZS AWF a dokładnie do Katarzyny Pożogi. Nowa obrotowa w zespole z Marymonckiej do, którego dołączyła z MTS Kwidzyn pewnie podwyższyła wynik na 2:0. Po chwili na tablicy jest już 3:0 i wszystko pod kontrolą...jednak w tym momencie jakby wszystko stanęło.W drużynie Gliwic widoczna zrobiła się Monika Kobylińska, która wzięła na siebie ciężar zdobywania bramek.W 10 minucie meczu wynik już był remisowy 3:3. Drużyna przyjezdna szła za ciosem i przed dwunastą minutą gry było 3:5 a wspomniana skrzydłowa SMS Gliwice miała na swoim koncie 3 gole. Przebudzenie AZS AWF nastąpiło w 20 minucie przy remisie 8:8  Stołeczny zespól wyglądał jakby wrzucił czwarty bieg a Gliwice miały problem ze skrzynią i jechały na "dwójce".  Na 2 minuty przed końcem pierwszej połowy AZS zdobył gola na 13:9 i objął najwyższe czterobramkowe prowadzenie w meczu. Co prawda  po chwili trafienie zaliczył zespół z Gliwic jednak Paula Mazurek podwyższyła na 14:10. Przyjezdna drużyna w swoich szeregach miała jednak Kobylińską, która w ostatnich sekundach rzuciła celnie na 14:11. AWF nie zdążył wznowić akcji i takim wynikiem zakończyła się pierwsza połowa.
Drugie 30 minut było bardzo emocjonujące, choć nie powinno. Już w 35 minucie meczu Gliwice doprowadziły do remisu 17:17. Cała wypracowana przewaga wcześniej poszła wniwecz. Kto mógł dać prowadzenie drużynie SMS? Tak, Monika Kobylińska Na szczęście dla warszawskiej drużyny, celnie odpowiada  Magdalena Godlewska i znów mamy remis.Między 40 a 55 minutą to czas, kiedy sędziowie dyktują dużo kar dla AWF, wykazują się dużym "aptekarstwem". Sekundy lecą nie ubłaganie.  W 44 minucie na tablicy świetlnej razi w oczy kibiców wynik 21:23. Dziesięć minut później jednak tylko jedną bramką prowadzą Gliwice 25:26. Na cztery minuty przed końcem okazje sam na sam z bramkarką przyjezdnych ma Agnieszka Jaszkowska, jedna nie wykorzystuje ten szansy. Teraz podwyższyć może SMS, dobrze broni AWF i Magdalena Godlewska zdobywa swojego ósmego gola w tym meczu. Remis 26:26 i nie wiele ponad dwie minuty do syreny końcowej. Po chwili oko w oko z bramkarką  SMS znajduje się Katarzyna Joszczuk... jednak i ona nie potrafi jej pokonać. Do końca gry półtorej minuty gdy Pożoga wpada w koło...sędzia gwiżdże...co? rzut karny!. Wykonuje sama poszkodowana... jednak bramkarka, która weszła kilka minut wcześniej broni instynktownie. Swoją akcje mają także Gliwice, mocny rzut jednak broni Milena Zamęcka, która weszła chwile wcześniej na parkiet. Szybko chciała uruchomić atak koleżanek jednak piłkę o mały włos nie przejęły Gliwice. W końcówce AWF był w ataku pozycyjnym, do końca 37 sekund. Trener Piotr Kapuściński bierze czas. Emocje w hali sięgają sufitu. Trzeba rzucić żeby wygrać. "Akademiczki" grają już swój schemat ale SMS jest przygotowany na próbę rzutu z dystansu i go blokuje. Podziałem punktów kończy się to zacięte spotkanie.
W tabeli I ligi piłkarki ręczna AZS AWF zajmują ósme miejsce. Teraz przez zespołem z Bielan wyjazdowy mecz z KSPR Polkowice, drużyna ta przegrała z SMS Gliwice 51:10!

AZS AWF Warszawa - SMS Gliwice 26:26 (14:11)

Paweł Kapuściński trener AZS AWF : Mecz praktycznie toczył się bramkę za bramkę. Raz my odskoczyliśmy, potem one nas doszły. Potem one odskoczyły i nerwówką była do samego końca. Z przebiegu spotkania można powiedzieć , że ten remis jest wynik bardzo sprawiedliwym z tym że dla nas gdybyśmy zachowali trochę zimnej głowy to byśmy wywalczyli komplet punktów, ale z przebiegu spotkania trzeba się cieszyć, bo mogliśmy ten mecz przegrać. Chociaż niedosyt na pewno pozostaje przy remisie. 
W ostatniej akcji wzięcie czasu było dobrą decyzją, bo gdyby nie to , to nie skończylibyśmy tej akcji a chcieliśmy grać do końca, ustawić akcje. Inaczej to sędzia zabrałby nam piłkę albo dziewczynom z SMS zostałoby z 10-15 sekund na rozegranie akcji, rzuciłyby gola i wtedy bylibyśmy w kropce 

SKŁAD AZS AWF : Izabela Niezbecka, Milena Zamęcka - Katarzyna Pożoga, Bożena Wilczyńska, Karolina Tymosiewicz, Paula Mazurek, Agnieszka Jaszkowska, Magdalena Godlewska, Katarzyna Joszczuk, Karolina Kmin, Zuzanna Olewnik, Maja Osińska, Paulina Pawłowska, Patrycja Młynarska, Anna Kazmierczak, Edyta Koc  

    

  

 

czwartek, 18 października 2012

Limit zgłoszeń w XXIV Biegu Niepodległości!

Po dwóch dniach zamknięto listy zapisów do Biegu Niepodległości. Tego można było się spodziewać, tak jak  deszczu we wtorek nad Narodowym. Stolica to w końcu zabiegane miasto. 18 października wstrzymane zostały zapisy internetowe, gdyż liczba chętnych dobiła do 8500 osób. Jutro, czyli 19 października zamknięte zostaną zapisy osobiste.  WOSiR widząc wielką liczbę chętnych zdecydował się utworzyć listę rezerwową. Organizatorzy zapewniają, że warto próbować.

Biegacze którzy nie zdążyli się zarejestrować powinni wysłać maila na adres imprezywosir2@wp.pl wpisując w tyluje : LISTA REZERWOWA, a w treści wiadomości podając: imię, nazwisko, rok urodzenia, miasto zamieszkania, telefon komórkowy oraz dystans. Później pozostaje trzymać tylko kciuki żeby ktoś zrezygnował i zwolnił miejsce lub nie wpłacił opłaty startowej. O tym kto z listy rezerwowej dostanie się do biegu zostanie poinformowany mailowo do 31 października, dlatego trzeba ciągle trenować i nie odpuszczać kilometrów. 
Już pierwszego dnia (16 października) zapisało się  6107 osób, czyli prawie 70 procent osób, które może pomieścić trasa. Był to prawdziwy rekord zapisów. Dzień później o godzinie 13 było już prawie 6927 osób na liście startujących i tendencja wzrostowa trwała aż do wyczerpania limitu. 
" Do tej pory mieliśmy rekord wynoszący 1800 zapisów w ciągu doby" - mówi Marcin Kuriata z Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. "Zapisy trwały różnie czasem tydzień , czasem dziesięć dni lub więcej a teraz to był prawdziwy rekord. Szczerze mówiąc to się spodziewaliśmy takiego zainteresowania. Co do podniesienia limitu to nie mogliśmy go w tym roku od tak zwiększyć, bo obowiązują nas umowy z partnerami np. co do liczby medali, koszulek i całej logistyki. Na pewno planujemy podniesienie limitu w perspektywie przyszłego roku. Warto jednak zapisywać się na listę rezerwową, gdyż doświadczenie pokazuje, że 20-30 procent osób nie przechodzi weryfikacji (czyli podwójnie się zapisują, zapisują z błędami, nie wpłacają pieniędzy itd). 10 procent tych potencjalnych uczestników która opłaciła i odebrała pakiet też nie stanie na starcie bo coś im wypadnie tego dnia" - dodaje kierownik marketingu WOSiR.
Pozostało jeszcze trochę czasu na treningi. Warszawski Ośrodek Sportu i Rekreacji prowadzi treningi, które prowadzone są od 11 października ( w czwartki i niedziele) pod okiem doświadczonych zawodników.
Biało - czerwona fala biegaczy szczęśliwców ruszy tradycyjnie  11.listopada o 11:11.  
.    



wtorek, 16 października 2012

"Zbudować klub na miarę oczekiwań" - wywiad z trenerem siatkarek Sparty Markiem Hertelem.

Siatkarki Sparty po rewolucji kadrowej rozpoczęły swój kolejny sezon na zapleczu Orlen Ligi. Po trzech kolejkach zajmują dopiero ostatnie miejsce. W sobotę odpadły też z Pucharu Polski po meczu porażce 0-3 z Wieżycą 2011 Stężyca. Gospodynie tylko w drugim secie prowadziły i to znacznie, jednak i tak przegrały do 21. Pierwszy i trzeci set dla młodego zespołu z Warszawy to była surowa lekcja przegrana kolejno do 16 i  17. Tym samym pozostała Sparcie już walka w lidze.  Zapraszam na rozmowę z trenerem spartanek: Markiem Hertelem.

R.Z.: Siatkówka kobiet w Warszawie nie jest zbyt popularna. Na meczach Sparty, czy to jeszcze gdy grała swoje spotkania na Pradze czy teraz na Bielanach ( przy Lindego 20) nie widzę tłumów kibiców. Jak by trener przedstawił swoją drużynę tym którzy o Sparcie do tej pory nie słyszeli? 

M.H.: Mam bardzo młody zespół, ambitny i walczący. Co prawda płacimy jeszcze przegrywamy ze względu na brak doświadczenia. Ale chciałem podkreślić, że są to ubiegło roczne kadetki. Ubolewamy też, że w Warszawie jest małe zainteresowanie siatkówką, nie tylko żeńską ale w ogóle. Nie wiem czemu tak się dzieje, że jest problem Stolicy i dużych miast. Obserwuje wielką popularność siatkówki w Legionowie, gdzie frekwencja na meczach jest ogromna. 

R.Z.: Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę liczbę kobiecych klubów siatkarskich,  to mamy Was grających w I lidze, w II lidze są : AZS PW, AZS AWF UKSW oraz AZS Lingwistyczną Szkołę Wyższą. Możemy powiedzieć, że jest to prawdziwa kobieca siatko-mania. Co z tego jednak skoro na mecz przychodzi mało osób. Nie lepiej stworzyć system, który zaprowadziłby jeden klub do najwyższej klasy rozgrywkowej?

M.H.: Zgadzam się z tym. Jest to jednak bardzo złożony problem.Mam podobną filozofię, że nie powinniśmy się rozdrabniać tylko skoncentrować na jednym bardzo dobrym klubie w Warszawie, w którym grałyby najlepsze dziewczyny. Wtedy mielibyśmy też możliwość sprawdzania się z najlepszymi w kraju. Takie rozdrabnianie nie służy siatkówce w Warszawie, może służyć tylko interesom danego klubu. 

R.Z.: Jak więc wyjść z tej patowej sytuacji?

M.H.: Uważam, że trzeba rozmawiać. Trzeba przestawiać swoje argumenty. Ja czynie takie starania z wieloma klubami m.in z Politechniką. Być może potrzeba czasu, żeby ludzie zrozumieli, że nie tylko ważny jest klub ale także ważna jest Warszawa.

R.Z.: Wróćmy do Pana zespołu. Rewolucje w zespołach przeważnie biorą się od problemów finansowych. Sparta ma jednak ten plus, że zawsze słynęła z doskonałej pracy z młodzieżą, więc mógł Pan liczyć na zawodniczki które wychowaliście, bo na transfery nie było pieniędzy.

M.H.: U nas z dwunastu zawodniczek została jedna i to jeszcze nie podstawowa. Budujemy więc na nowo zespół i płacimy przy tym ogromną cenę. Terminarz jest tak ustalony, chociaż w każdym meczu gramy o zwycięstwo, to system rozgrywek jest taki, że dla nas mecze o utrzymanie zaczynają się w marcu. Liczę, że do tego momentu doświadczenie z dobierzemy i wierze w te dziewczyny, bo to są przypomnę 16-17 latki.Dziś niestety sport finansowy począwszy od drugiej ligi, wymaga nakładów finansowych. My opieramy się na dotacjach z Urzędu Miasta i pojedynczych sponsorach. Będziemy inwestować na tyle na ile mamy środków czyli będziemy inwestować w młode zawodniczki, żeby za rok, dwa jak się poprawi sytuacja spróbować tego o czym rozmawialiśmy, czyli zbudowania klubu na miarę oczekiwań Warszawy.     


   


poniedziałek, 15 października 2012

Przetestować swoją formę

Na warszawską edycję Testu  Coopera stawiło się tej jesieni 250 osób. Co dziwne największy ruch był między godziną 10 a 11.30 czyli wtedy, gdy pogoda nie dopisywała. Słońce wyjrzało do biegaczy później. Niestety nie było rekordu frekwencji. Każdy miał okazję pobić za to swój rekord życiowy. Niestety mi się nie udało. Szansa na poprawę wiosną.    

Na Stadionie Skry zjawiłem się po godzinie 11. Mogłem biec od razu ale nie byłem rozgrzany, więc zdecydowałem się startować o 12. Okazał się to bardzo dobry wybór, bo... spotkałem swojego dobrego kolegę z podstawówki.  Miłe spotkanie po latach. Wspólna rozgrzewka z pozostałymi uczestnikami Testu i za chwilę będziemy sprawdzać kto na ile jest warty. Karty na stół. Test Coopera to jest z nie wielu z  testów, (obok testu ciążowego)w którym nie da rady ściągać od nikogo. Każdy walczy o swoje. Ja liczę na to żeby w 12 minut przebiec dystans 2300metrów , może szarpnę na 2400. Pisząc to z ciepłego pokoju, pije herbatę, wiem jaki byłem naiwny. 
Ustawiamy się na starcie, żartujemy z kolegą sobie wyluzowani, jakby ten Test był dla nas chlebem powszednim, chodź biegliśmy go po raz pierwszy. Nagle...start czołówka rusza ostro ja znajduje się trzeci... od końca w stawce. Kur..cze pieczone myślę, dobre otwarcie. Mam dobre lekkie problemy z numerkiem, który po chwili opadł mi od kurtki, próbowałem go umieścić przy czapce, ale również odpadł, przy spodenkach, to samo... pech. Zwijam go więc w rękę i biegnę jak w sztafecie. Po 200 metrach pozdrawiamy jeszcze żonę kolegi ze szkoły (spontanicznie wystartowała po nas), ja trzymam fason jak to chłopak z Woli, choć trochę zastanawiam się nad tempem. Patrze też po trybunach stadionu Skry, jaki to kolos i cieszę się, że mam okazję biec w takim miejscu o tak bogatej historii. Pierwszy raz startuje też na bieżnie lekko atletycznej. Dużo tych pierwszych razów i tego rozproszenia na przyklejenia numerka 148, gdy nagle słyszę " MINUTA!". A ja jestem dopiero gdzieś w na 300 metrze. Niby staram jednak się, choć ręce robią co innego to nogi pracują... a czas tak szybko płynie. Później myślałem, że już opanowałem pojęcie czasoprzestrzeni na bieżni Skry, niestety się przeliczyłem. Byłem pewien że wszystko mam pod kontrolą i nadrabiam początkowe straty jednak koło ósmej minuty dopadło mnie zmęczenie i zwolniłem choć nie zatrzymałem się. Mimo wszystko myślałem, że wszystko jest pod kontrolą, jednak gdy czas upłynął usłyszałem 2020 metrów to pierwszej myśli nie zacytuje. Druga to "ja pier...wszy będę na wiosnę na Teście Coopera żeby się poprawić"! Jest mi szkoda, bo moglem jeszcze dołożyć w ostatnich dwóch minutach a tak biegłem pewny, że trzyma się dobiegnięcia na wynik 2200. Niestety nie ma co liczyć tylko dawać z siebie co fabryka dała.  Mea Culpa.
Oczywiście na bieżni dominowali prawdziwi biegacze a nie tacy "truchtacze" jak ja ale jesień wasza ... wiosna moja:) 
 Oddajmy jeszcze głos organizatorom " Bardzo cieszy, że na test przychodzi tyle osób, że chcą sprawdzić swoją sprawność fizyczną. O 10:30 stadion Skry był wypełniony jakby ożył na nowo: ponad 100 osób przygotowujących się do Testu, blisko setka trenująca w ramach akcji BIEGAM BO LUBIE" - mówi Rafał Jachimiak z AZS Warszawa. "Mega pozytywne wrażenie: na test zaczęli przychodzić nauczyciele z dziećmi ze szkoły, w swoim wolnym czasie zachęcając do aktywnego spędzania wolnego czasu. przykład Szkoła Podstawowa 312, z dzieciakami biegli ich rodzice oraz nauczyciel - jak nie poprzez dobry przykład zachęcać do ruchu.Także przyszła grupa z Miejskiego Ośrodka Socjoterapii nr 3 z opiekunami" - podsumowuje organizator 5. Testu Coopera.


niedziela, 14 października 2012

Malanowski i partnerzy przegrali z Warmią

"Malanowski i partnerzy" to serial w jednej z telewizji w którym rolę detektywa Malanowskiego gra aktor znany z roli porucznika Borewicza. W sobotę jednak tytuł serialu można zadedykować drużynie piłkarzy ręcznych AZS UW. Bramkarz "Azetesiaków" Marcin Malanowski dwoił się i troił powstrzymując ataki gości. Niestety jego partnerzy z pola nie potrafili wykończyć swoich szans po drugiej stronie boiska. Mecz, który był wygrany skończył się porażką i passa dwóch zwycięstw nie została podtrzymana.

Przed meczem jasne było, że o zwycięstwo nie będzie łatwo. W końcu Warmia Olsztyn to spadkowicz z Ekstraklasy. W drużynie zostało jeszcze kilku graczy, którzy pamiętają jak się gra na najwyższym poziomie chociaż w Warszawie stawili się w liczbie 12 zawodników (z czego dwóch nie zagrało). Nie uprzedzajmy jednak faktów. 
AZS UW bardzo dobrze rozpoczął mecz. Dzięki trzem bramkom Łukasza Wolskiego w ciągu pięciu minut gospodarze wyszli na prowadzenie.W różnym wymiarze (raz 3:2, po jakimś czasie 5:2) utrzymywali Warmię na dystans. Pierwsza szansa na remis pojawiła się w 12 minucie i 25 sekundzie, kiedy goście mieli swój pierwszy rzut karny. Wyśmienicie obronił go jednak Malanowski dając znak, że tego dnia jest w formie. Było to dopiero introdukcja do koncertu jaki w CSIR przy Banacha dał w drugiej połowie. Przez cztery minuty nikt nie potrafił zdobyć gola. W 16 minucie 30 sekundzie w Olsztyn miał kolejny rzut karny, tym razem udany i po raz pierwszy doprowadził do remisu Po chwili gola dla AZS UW zdobył Łukasz Nowak i znów wyrównała Warmia. Zaczęła się wymiana ciosów za ciosy. Od 19 minuty trzy kolejne minuty i trzy kolejne gole należały do UW: kolejno rzucali : Łukasz Nowak, Franci Brinovec i Maciej Krawiecki. Na to trzema gola mi odpowiedzieli goście : Marcin Malewski, Karol Królik, Paweł Deptuła. Po tej wymianie widać było na tablicy świetlnej wcale nie świetny remis 10:10. AZS zaatakował za sprawą Krawieckego, który zdobył gola dającego prowadzenie. Olsztyn na to trafienie odpowiedział dwoma i pierwsza cześć gry skończyła się wynikiem 11:12. 
   Druga odsłona to szybki gol Brinovca. Wszystko wydawało się więc, że jest pod kontrolą. Warmia odpowiedziała dwoma golami ale jakoś nie dominowała znacząco na parkiecie. Nie wykorzystali też jednego rzutu karnego. Od 36 minuty AZS UW zakasał swoje krótkie rękawy przy koszulkach i wziął się do roboty. Kontaktowego gola na 13:14 zdobył Łukasz Nowak. Po chwili dwa trafianie dołożył skrzydłowy Adam Waśko i AZS wyszedł na jedno bramkowe prowadzenie. O ile łatwiej gra się jeśli skrzydła w piłce ręcznej zaczynają pracować.To jak atak husarii. Rywale są zmiażdżeni.. Niestety w AZS to jeszcze szwankuje. Malanowski w bramce w tym czasie robił swoje, atak zdobywał punkty,gospodarze byli jak dobrze działający mechanizm. Między 36 a 41 minutą zdobyli 8 bramek i stracili jedną. Na tablicy wyników w 42 minucie gry było 19:15 dla AZS UW. To co później zaczęło się dziać to jednak odwrócenie ról. Warmia zaczęła atakować. Malanowski dostał od kolegów wiele szans na pokazanie swoich możliwości. Mimo, że wybronił wiele akcji, to AZS nie potrafił wykorzystać swoich szans w ofensywie. Gospodarze rzucali z nieprzygotowanych pozycji, tracili piłki w połowie boiska ( to grając w osłabieniu 4 na 6). Od 43 minuty do końca meczu Warmia zdobyła 9 bramek a AZS... 1 - w 53 trafienie zaliczył Maciej Krawiecki.    
  Po pięciu meczach w I lidze AZS UW zajmuje ósme miejsce z dorobkiem czterech punktów ( 2 zwycięstwa -3 porażki)

AZS Uniwersytet Warszawski - Warmia-Traveland Olsztyn 20:24 (11:12)
Najwięcej goli AZS UW : Maciej Krawiecki: 6, Łukasz Wolski 4, Łukasz Nowak 4.
Najwięcej goli dla Warmii : Marcin Malewski 7
Karne dla AZ UW : 0
Karne dla  Warmii : 6 (4 bramki).  

Witold Rzepka trener AZS UW:  Niestety w ataku zagraliśmy bardzo nieskutecznie ale to bardzo nieskutecznie. W pewnym momencie wkradła się jakaś nerwówka. Nie potrafiliśmy uruchomić lewego skrzydła. Warmia to doświadczona drużyna, wygrali to spotkanie głową.Braliśmy czas, próbowaliśmy zmian ale nie przynosiło to rezultatu. Bramkarza można pochwalić zagrał dobrze zwłaszcza w drugiej połowie no ale niestety i tak to nic nie zmieniło.



 

czwartek, 11 października 2012

Dołącz do Warsaw Eagles!

Wicemistrzowie Polski w Futbolu Amerykańskim - Warsaw Eagles rozpoczynają nabór do swojego zespołu. Oczywiście, do gry w  Toplidze wiedzie długa droga. "Orły" posiadają także zepół BEagles grające w II lidze oraz w odmianie ośmioosobowej, gdzie mogą grać  rookie czyli początkujący. Istnieje także drużyna WE Junior dla zawodników w wieku od 12 do 17 lat. Ciężką pracą można jednak wywalczyć sobie miejsce w kadrze pierwszego zespołu. Warunek jest jeden - trzeba przyjść na rekrutacje

Najpierw trzeba wypełnić formularz rekrutacyjny dostępny tu.  Następnie stawić na nabór, który odbędzie się w dwóch terminach: 13 października o 14 oraz 21 października o 15 w Hali Sportowej przy Obrońców Tobruku 40 na Bemowie. Do pokonania przyszła gwiazda PLFA będzie miała 8 stacji : 

1. skok w dal
2. skok wzwyż
3. bieg na 20 yd
4. bieg na 40 yd
5. 20 yd suttle run
6. 40 yd shuttle run
7. 3-cone drill    
8. wyciskanie na ławce

Wszystko odbywać będzie się pod okiem trenerów... ale i zawodników Warsaw Eagles. Tym pierwszym graczom, którzy zakładali klub taka rekrutacja się "upiekła" i nie musieli jej przechodzić. Oni przeszli naturalną selekcję. "Jak ja zaczynałem to każdy mógł spróbować futbolu. a potem zostawały te jednostki, które miały predyspozycje i "jaja" żeby trenować co niedziele niezależnie od warunków pogodowych" - wspomina Dominik Koniusz, zawodnik Warsaw Eagles."Pamiętam treningi w śniegu po kolana, w pełnym sprzęcie po 3-4 godziny. Wtedy nie ważne było kto ma jaki sprzęt, tylko ważne żeby w ogóle móc pograć. Ja w pierwszych kilku meczach grałem w padzie XXXL dla linemanow, bo tylko taki był - dopiero później kupiłem swój pierwszy kask i ochraniacze".- dodaje zawodnik "Orłów.grin"W tamtych czasach rekrutacja była praktycznie cały rok. Jak ktoś przychodził na trening i chciał grać to grał z nami, ale to były inne czasy. Nie było ligi, wiec trenowało się dla samej frajdy pogrania miedzy sobą dopiero jak zaczęła się liga, mecze i mieliśmy już wystarczająca ilość osób do grania to zaczęliśmy przeprowadzać rekrutacje, żeby dobierać najlepszych" - kończy Dominik.
"Na pewno jest łatwiej tym nowym zawodnikom. Mają od kogo się uczyć" - mówi Maciej Traczyk, kolejny doświadczony zawodnik WE- " Mamy doskonały sztab szkoleniowy, młodzi zawodnicy, którzy wejdą do drużyny mogą nas o coś zapytać. My tak naprawdę wszystkiego sami się uczyliśmy metodą prób i błędów. Dodatkowo do Polski teraz trafiło 400 sztuk sprzętu dla juniorów, które zostanie podzielone między 15 klubów w tym Warsaw Eagles. Czasem to był problem jak zawodnik przeszedł rekrutacje a musiał na swoje ochraniacze wydać ponad tysiąc złotych i przestawał trenować. Co do rekrutacji, to niestety jest problem z brakiem dużych i silnych graczy. Mam nadzieje, że kiedyś powstaną szkółki futbolu amerykańskiego, które będą potrafiły takich zawodników wychować "- mówi linebacker Warsaw Eagles.
Z frekwencji na rekrutacjach Warsaw Eagles zawsze byli zadowoleni. Różnie natomiast było z poziomem. Jak będzie w tym roku? 


  

środa, 10 października 2012

Biletowy poker - komentarz

Do meczu Polska - Anglia na Stadionie Narodowym co raz mniej czasu. Wiadomo od dawna już, że kibic nie kupi biletu na to spotkanie, bo wszystko trafiło do Okręgów, sponsorów oraz do Klubu Kibica. Do tego Związek w swoim stylu tłumaczy się, że wejściówki dostali także olimpijczycy i paraolimpijczycy, jakby to miało być usprawiedliwienie. Beton mnie nie zdziwi niczym, dziwi mnie jednak czemu tak cicho jest o kolejnej wpadce PZPN? Czy to jest to pamiętne "ciszej nad tą trumną" ministra Sawickiego jako komentarz o aferze solnej? Przekręty biletowe są niestety nierozłączne z organizowaniem imprez masowych. 

Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym "wałku" od razu przypomniałem sobie lekturę ( niestety nie szkolną) książki "Zły" Leopolda Tyrmanda. Dwaj z wielu bohaterów: Lowa Zylbersztajn (działacz sportowy) oraz Filip Merynos (prezes spółdzielni "Woreczek"), planowali handlować na własną rękę biletami na mecz Polska - Węgry. Zawody miały rozegrać się na jednym z warszawskich stadionów. Był to towarzyski pojedynek przed meczem z Anglikami w Budapeszcie. Rzecz miała dziać się się w 1954 roku. Na miesiąc przed meczem tylko cztery osoby w kraju wiedziały o meczu, w tym Zylbersztajn i Merynos. Z różnych organizacji miały być wyprowadzane bilety dla koników działających dla Merynosa . Nie było też internetu ani stacji informacyjnych, więc w książce mieli łatwiej niż obecnie PZPN.
Lowa, działacz sportowy, który potrzebował pieniędzy na swoją ukochaną kobietę sprzedał wiadomość o meczu Merynosowi mówiąc mu, że,"Pan mnie przecież zna. Czy ja nie jestem porządny człowiek? Mój ojciec był porządny człowiek i mój dziadek był porządny człowiek i ja jestem porządny człowiek, chociaż chwilowo pracuje w innej branży". W zamian z tę informację miał dostać procent od interesu. Sprawy skompilował jednak "Zły". Dobrze, że teraz nikt nie wymierza takiej samowolki.
Wracając już do rzeczywistości, w piątek gramy z RPA na "Narodowym". Trochę to jednak dzieli kibiców, dla tych mniej ważnych daje taki sygnał "możecie zobaczyć sobie sparing a sponsorzy obejrzą Rooneya". Rozumiem, ludzi z marketingu, bo muszą popieścić sponsorów zaprosić ich na mecz, dać im jeść, pić itd, ale chyba nie cały hipermarket ??? Nie fair jest zasłanie się też para olimpijczykami. Całą akcję przyznania im biletów wymyślił red. Tomasz Zimoch, na pewno w dobrej wierze i nie ma co komuś zazdrościć albo wypominać.
Może po prostu wybudowaliśmy za małe stadiony? Gdyby Narodowy był na 80 tysięcy to wtedy 30 tysięcy kibiców miałoby okazję kupić bilet... Chociaż może wtedy 30 tysięcy pracowników firm sponsorujących PZPN dostałoby wejściówki gratis.

cytat z książki "Zły" Leopolda Tyrmanda, Wydawnictwo MG.